czwartek, 25 czerwca 2015

Golden Triangle - Jaipur cz.2

W Jaipurze przeżyłam jedną z bardziej przerażających nocy w moim życiu. Obudziłam się, zlana potem, w pozycji siedzącej. Po chwili zrozumiałam, że to co mnie obudziło to były bliżej niezidentyfikowane hałasy i krzyki ludzi. W półśnie zidentyfikowałam odgłosy jako strzały z broni i zaczęłam snuć wizje ataku terrorystycznego. Obudziłam Męża i w panice próbowałam ustalić co się dzieje. Do tego wszystkiego, wyłączyli prąd. To była po prostu potężna burza! Tylko taka dziwna, bardzo głośna, bez błyskawic, z bardzo silnym wiatrem i deszczem. Może piaskowa, przecież Jaipur leży w końcu na skraju pustyni? W każdym razie, nigdy wcześniej takiej nie doświadczyłam. Obok hotelu stał szkielet budynku – bez okien i ścian. Okazało się, że w prowizorycznie osłoniętych folią pomieszczeniach mieszkali ludzie. To właśnie oni krzyczeli próbując ratować siebie i swoje rzeczy. Nawet kiedy już dotarło do mnie, że nie ma żadnego niebiezpieczeństwa, długo nie mogłam się uspokoić. Tej nocy wyłączali prąd jeszcze wiele razy, a po powtórnym jego włączeniu, w pokoju zapalały się wszystkie światła i uruchamiał się telewizor. To była straszna noc. Dla mnie. Bo Mąż nie miał problemów z zaśnięciem...

Po upiornej nocy przyszedł pracowity dzień, a właściwie do nawet dwa dni. Przecież udało nam się do tej pory wejść tylko do Jantar Mantar! Mieliśmy w planach zobaczenie jeszcze kilku turystycznych miejsc, ale tak naprawdę to myśleliśmy już tylko o głównej atrakcji naszych wakacji – popołudniu ze słoniami! Zacznę jednak chronologicznie i zostawię najsmaczniejsze na deser! 

W obszarze starego miasta w Jaipurze, weszliśmy jeszcze do dwóch miejsc, Hawa Mahal oraz Pałacu Miejskiego.

Hawa Mahal, zwany też Pałacem Wiatrów, słynie z pięknej fasady. Co ważne, również różowej! Jest to właściwie symbol Jaipuru. Został on zbudowany pod koniec 18. wieku jako dom dla żon i pozostałych kobiet haremu, tak aby mogły one przez małe okienka oglądać życie miejskie, same pozostając jednocześnie dla świata niewidocznymi.

Hawa Mahal - widok z drugiej strony zatłoczonej ulicy. Na szczęście, doświadczenie
w przechodzeniu na drugą stronę ulicy udało nam się zdobyć w Mumbaju.
Ze względu na wygląd fasady, Hawa Mahal porównywany jest do plastra miodu.
Budynek został poświęcony Krishnie i ma z góry przypominać wyglądem koronę,
będącą atrybutem boga.
Fasada Hawa Mahal wypełniona jest gęsto balkonami i oknami, których jest
 aż 953. Budynek składa się z 5 pięter. Są one bardzo wąskie i na każdym znajduje
się właściwie tylko jedno pomieszczenie. Wystarczająco, aby móc niepostrzeżenie
obserwować życie miejskie. Grubość ścian budowli nie przekracza 20 cm.

Dziedzińce wewnętrzne Hawa Mahal
Widok z perspektywy kobiety z haremu

Najwyższy poziom Hawa Mahal. Jak widać było tam dość tłoczno. Weszliśmy
z Mężem, aczkolwiek długo nie wytrzymaliśmy. 
Z Hawa Mahal roztacza się piękny widok na obserwatorium Jantar Mantar (o którym
wspominałam w poprzednim wpisie) oraz na Pałac Miejski.

W Pałacu Miejskim, rozbudowywanym systematycznie przed kolejne pokolenia władców, znajduje się obecnie muzeum. 

Na głównym dziedzińcu znajduje się Mubarak Mahal, czyli Pałac Powitań.
Przyjmowano w nim gości i aby podkreślić ich równość, budynek z każdej strony wygląda
tak samo. Obecnie znajduje się tam kolekcja bogato zdobionych tkanin i strojów dworskich. 
Rajendra Pol to brama oddzielająca dziedziniec, na którym znajduje się Mubarak
Mahal, od tego zawierającego Diwan-i-Khas, salę audiencji publicznych.
Wejścia strzegą dwa słonie, każdy wyciosany z pojedynczego bloku marmuru.
Słoń przed Rajenda Pol
Sala Audiencji Publicznych (Diwan-i-Khas) jest interesująca zwłaszcza ze względu
na wystawione tam srebrne kadzie, w których pobożny maharadża
zabrał ze sobą wodę pitną, gdy w 1901 roku udał się w podróż do Anglii,
z okazji koronacji brytyjskiego króla. Woda pochodziła z Gangesu.
Czy była w tamtych czasach bardziej czysta od tej z Tamizy? Każda z kadzi jest
wysoka na 1,6 metra, waży 340 kilogramów i może pomieścić 4000 litrów wody.
Zostały one wykonane z przetopionych 14 tysięcy srebrnych monet i są wpisane
do Księgi Rekordów Guinnessa jako największe na świecie.  
Sala Audiencji Prywatnych (Diwan-i-Am) jest naprawdę imponująca, ale nie wolno
tam robić zdjęć. I ten nakaz jest rzeczywiście, co nie jest powszechne w Indiach, egzekwowany.
Naszą uwagę przykuły tam dwa eksponaty: gigantyczne żyrandole importowane z Czechosłowacji
oraz bogato zdobiony tron, na którym zasiadał maharadża w czasie audiencji publicznych.
Kiedy natomiast Maharadża wyrażał wolę opuszczenia pałacu, tron instalowano na słoniu...
A Maharadżę na tronie... Żyrandole na powyższym zdjęciu pochodzą z Sali Audiencji
Publicznych i są zdecydowanie mniejsze. Mam nadzieję, że przynajmniej też pochodzą
z Czechosłowacji. Byłby to miły akcent na dalekim wschodzie.
Pritam Chowk to mały dziedziniec prowadzący do głównego pałacu. Ulokowano na nim
cztery małe, ale niezwykle kolorowo zdobione bramy. Każda z nich reprezentuje
inną porę roku i jest dedykowana innemu bogowi. Z dziedzińca roztacza się piękny widok na
Chandra Mahal, główny pałac kompleksu. Budynku nie można już niestety zwiedzać. Z tego co
wyczytałam, to mieszkają tam potomkowie rodziny maharadży a flaga powiewająca nad
budowlą pokazuje, że są oni w pałacu. No ale jak to?! Przecież Indie są niepodległym
państwem! Wydało mi się to mało prawdopodobne. Szukając odpowiedzi na to pytanie,
znalazłam informacje, że to właśnie potomkowie dawnej arystokracji, pomimo braku oficjalnych
tutułów i przywilejów, często faktycznie dzierżą lokalną władze. Niektórzy swoje pałace rodowe
przekształcili w luksusowe hotele bądź udostępnili do zwiedzania. Może tak jest i w tym wypadku?!
Tymczasem polecam do przeczytania dwa bardzo ciekawe artykuły o czasach maharadżów w
Indiach i upadku tego systemu – linki na końcu postu. Z pałacem związana jest również pewna 

smutna historia. Jeden z władców, mając świadomość nadciągających wrogich armii, 
zdecydował się popełnić samobójstwo, dając się ukąsić wężowi. Zgodnie z indyjską tradycją, 
w trakcie jego pogrzebu, na stosie spalono również wszystkie jego żony i nałożnice.
Południowo-zachodnia Lotus Gate (Brama Kwiatu Lotosu) wyraża
lato i oddanie dla Shivy oraz Parvati. 

Północno-wschodnia Peacock Gate (Brama Pawia) poświęcona jest
jesieni i bogowi Vishnu.
 


Południowo-wschodnia Rose Gate (Brama Różana) dedykowana
jest zimie i bogini Devi.

Ostatnia północno-zachodnia Green Gate (Brama Zielona)
symbolizuje wiosnę i oddanie dla Ganeshy.

W Pałacu w Jaipurze nawet strażnicy są stylowi.

Teatr kukiełkowy

Uff – w ten oto sposób udało nam się zobaczyć najciekawsze miejsca w obrębie starego miasta. Zostały nam jeszcze trzy forty - wszystkie położone kilkanaście kilometrów od miasta, na stromych wzniesienia. Przed podróżą próbowaliśmy na tę okoliczność wynająć za pośrednictwem hotelu samochód. No cóż, na miejscu dowiedzieliśmy się, że oględnie mówiąc, hotel się na nas wypiął! My w sumie na tym tylko skorzystaliśmy, zarówno pod względem finansowym, jak i możliwości doświadczenia przygody jazdy rikszą po górach. Kiedy nasza riksza pięła się powoli pod górę, my już zastanawialiśmy się jak to będzie, kiedy nasz kierowca poczuje wiatr we włosach przy zjeździe. Było po prostu fantastycznie! W przydrożnych zaroślach chodziły pawie i prężyły się małpy, a widoki były niesamowite. 

Z trzech fortów najbardziej znany jest Amer Fort. Jest on również najniżej położony i najbardziej zatłoczony. My zostawiliśmy go sobie na deser i zaczęliśmy od fortów Nahargarh oraz Jaigarh.

Nahargarh zwany jest również Fortem Tygrysim. Początkowo pełnił on funkcje obronne. Z czasem został rozbudowany i jego funkcja ewoluowała bardziej do roli rezydencji letniej, albo pałacu myśliwskiego. W 19. wieku jeden z maharadżów zbudował tam pałac dla swoich dziewięciu żon. Właściwie jest to system niezależnych apartamentów, wyposażonych w ubikacje i kuchnie. Władcy musiało bardzo zależeć, aby żadna z jego żon nie poczuła się niedoceniona, gdyż wszystkie mieszkania wyglądają dokładnie tak samo. Na szczycie znajduje się wspólny taras z widokiem na okolicę. Generalnie ilość zdobień architektonicznych i fresków na ścianach absolutnie potwierdza, że pałac został wybudowany dla kobiet, a nie dla żołnierzy.

Wejście do komnat dziewięciu żon maharadży
Główny dziedziniec pałacu
Dach pałacu - widok na jeden z dziewięciu identycznych apartamentów
Zdobienia ścian w pałacu



Strażnik w haremie. Ochrona w pałacu była lekko znudzona. Temperatura gorąca,
nic się nie dzieje, dzień strasznie się ciągnie... To jest ewidentnie praca idealna
dla ludzi, którzy potrzebują spokoju i nie powinni się stresować.

Kilka zdjęć różnych...



...i fantastyczny widok na okolicę

Pustynia wkracza do miasta...

Jaigarh Fort, zwany też Fortem Zwycięstwa, działał najprężniej w okresie od 15. do 18. wieku i był w zamyśle twierdzą obronną zarówno dla Amer Fortu jak i całego Jaipuru. Produkowano tu również broń. Według mnie, dla żołnierzy to jest tu trochę za różowo. Ale w sumie przecież Jaipur jest właśnie zwany różowym miastem, więc czegóż innego można by się spodziewać?! Poza tym, symbolika gościności w czasach wojny ma na pewno szczególne znaczenie. Dla potwierdzenia obronności budowli, w forcie znajduje się największa na świecie armata na kołach, 50 tonowa Jai Van. Co ciekawe, z armaty nigdy nie wystrzelono. A patrząc na to, jak piękny jest stąd widok na okolicę, kule leciałyby daleko. Przed długi okres (7 lat) fort był zamknięty dla zwiedzających. Dlaczego? Pojawiła się plotka, że na terenie budowli został zakopany wielki skarb i rząd postanowił go odszukać...

Mury Fortu Jaigarh 

Dziewicza armata Jai Van
Wnętrza fortu



Ogrody w forcie - jest to moim zdaniem najlepszy punkt widokowy w całym Jaipurze!
Widok na miasto oraz okoliczne wzgórza z systemami murów obronnych





Widok na Amer Fort


Przy wyjeździe z Fortu Jaigarh pożegnały nas małpy.
Ten gatunek widzieliśmy po raz pierwszy i wzbudził nasz respekt.
Internet pomógł mi je zidentyfikować jako Gray Langur (Langury szare).
Z cech charakterystycznych zwierzaka, rzucają się od razu w oczy czarna
twarz oraz ogon zawinięty niczym pętla w kolejce górskiej. Małpy te występują
powszechnie w Indiach i potrafią się dostosować do różnych
środowisk – pustyń, lasów tropikalnych, gór... Podobno nie są agresywne.
W Indiach są one zwierzęciem chronionym i obowiązuje zakaz ich
łapania oraz zabijania. Są one również czczone w hinduiźmie.
Aczkolwiek, w przeciwieństwie do krów, ich religijnie uprzywilejowana pozycja
sprowadza się czasami do tego, że wyznawcy chcą je jeść, zażywać
sporządzone z nich lekarstwa i nosić z nich wykonane amulety.

Gdy mowa o Forcie Amer, to jego historia kończy się właściwie wraz z rozpoczęciem historii Jaipuru. Początki systemów fortyfikacji Amer oraz Jaigarh sięgają 1000 roku. Budowle utraciły na znaczeniu, kiedy Jai Singh II zdecydował o przeniesieniu stolicy do Jaipuru. 

Aby wejść do fortu trzeba się chwilę powspinać – w końcu to forteca obronna i nie może być zbyt łatwo ją zdobyć! Dla tych niewydolnych oraz spragnionych atrakcji, istnieje możliwość wykupienia wjazdu na górę w stylu maharadży, na słoniu. Usługa jest bardzo popularna i w związku z tym pod górę ciągnie sznur słoni. Czy zwierzaki są równie szczęśliwe, co ludzie podróżujący na ich grzbietach? Raczej nie. Po pierwsze wyczytałam, że słonie nie mają nóg dostosowanych do wchodzenia pod górę po terenie ostro pochylonym, na podłożu kamienistym. Po drugie, ujeżdżacze słoni, mahutowie (mahuci?), nie traktują zwierząt delikatnie. Mają one ponadrywane uczy i często, na głowie, blizny od uderzeń. Jakiś czas temu zostało wprowadzone prawo ograniczające czas pracy słoni do kilku godzin dziennie (chyba dwóch) oraz definiujące dozwoloną ilości wjazdów dla jednego słonia. Zresztą jakoś mam wątpliwości, czy taka przejażdżka jest na pewno przyjemna i dla tych jadących na grzbiecie! Bokiem? W zapachu słonich kup? Do wyjątkowych pechowców może się jeszcze przyczepić natrętny sprzedawca, który przez całą drogę będzie reklamował swój towar. Bo przecież ofiara nie ma gdzie uciec! Nie żartuję – taki przypadek też widzieliśmy!


Już w drodze do Fortu Amer widzieliśmy pierwszego słonia. Byliśmy tak podekscytowani,
że aż rikszarz poczuł się w obowiązku nam powiedzieć, że w forcie będzie więcej słoni.
Rzeczywiście było - ale ten był pierwszy!
Amer Fort

Trasa prowadząca do wejścia do fortu - kolejka słoni z ludźmi na grzbietach.
W forcie rzeczywiście było więcej słoni...
To nie są barwy wojenne - w Jaipurze się tradycyjnie
słonie maluje. Zresztą jest to atrakcja turystyczna,
więc może należy się cieszyć, że nikt im spodenek nie założył...


Kolejka słoni na dziedzińcu fortu
Punkt zsiadania ze słoni



Sprzedawca przez całą drogę do fortu próbował coś wcisnąć dwóm turystkom
uwięzionym na grzbiecie słonia...
Na pierwszy, najniżej położony dziedziniec w forcie, wchodzi się przez Suraj Pol
(Bramę Słońca), która swoją nazwę zawdzięcza wschodniemu położeniu.
To przez tę bramę wchodziły wojska niosąc zwycięskie łupy wojenne.
Pierwszy dziedziniec w forcie nazywa się Jaleb Chowk, co można tłumaczyć jako 
miejsce, gdzie zbierało się wojsko. Na tym poziomie były również
położone stajnie i baraki. I na tym to właśnie dziedzińcu podszedł do nas
mężczyzna i zza pazuchy wyciągnął gazety zagraniczne - New York Time’s, Vogue i wszelka
inna prasa, jakiej w mniemaniu sprzedawcy jest spragniony turysta w Jaipurze.
Grzecznie podziękowaliśmy i wróciliśmy do przerwanej dyskusji, prowadzonej po polsku.
Pan sprzedawca musiał posiadać naprawdę wysokie zdolności lingwistyczne, bo od razu zmienił
front – Wyborcza, Rzeczpospolita, Polityka... Dawno nikt nas tak nie zaskoczył!
A usłyszeć z ust Hindusa bardzo poprawnie wypowiedziane „Rzeczpospolita” –  to jest dopiero coś!
Wspinając się po schodach na kolejny poziom fortu wchodzi się na następny, drugi
dziedziniec - Jaleb Chowk. Znajduje się tu sala audiencji publicznych Diwan-i-Am.
Jaleb Chowk - widok w kierunku Ganesh Pol
Na kolejny dziedziniec, który znajdował się już w obszarze prywatnych apartamentów
maharadży, prowadzi właśnie Ganesh Pol (Brama Ganeshy). Na szczycie bramy znajduje
się ażurowe okno, przez które kobiety z rodziny królewskiej mogły podglądać życie miejskie.
Zdobienia Ganesh Pol

Trzeci dzieciniec obejmował prywatne apartamenty maharadży i jego rodziny.
Znajdują się tam dwa budynki, położone naprzeciwko siebie. Ten po lewej stronie od
wejścia, to Jai Mandir. Jest on bardzo ciekawie zdobiony szkłem, które cięte w różne
kształty i farbowane na różne kolory, daje piękne efekty gry świateł. W czasach
kiedy w nocy, zamiast elektryczności, używano świec, wnętrze musiało wyglądać
rzeczywiście magicznie. Budynek znany jest rówież pod nazwą Sheesh Mahal (Pałac Luster).
Drugi budynek na dziedzińcu to Sukh Niwas (Sala Przyjemności). 
I wcale nie o takie przyjemności chodzi, jakby mogło się 
wydawać. Budynek miał zainstalowany system chłodzenia, oparty na 
dostarczanej kanałami wodzie.
Lustra w Jai Mandir




Na czwartym dziedzińcu, w najstarszej części pałacu, znajdowały się
sypialnie maharadży, jego żon i nałożnic. System korytarzy pozwalał na to, aby władca mógł
odwiedzać wybrane kobiety, tak by inne mieszkanki haremu o tym nie wiedziały. Układ idealny!


Szukajcie węża, a znajdziecie...

Wracając z Fortu do Jaipuru, po lewej stronie mijamy Jal Mahal. Jest to pałac zbudowany na środku sztucznego jeziora, znany powszechnie jako Pałac na Wodzie. Za czasów świetność maharadżów Jaipuru, służył im jako pałac myśliwski. Oprócz upiększania świata, obecnie nie pełni on żadnej funkcji.

Parking wielbłądów przed Jal Mahal
Widok na Jal Mahal - gdzieś w drodze do naszych fortów


Na naszą słoniową przygodę trafiliśmy do Elefantastic, farmy słoni prowadzonej przez Rahula. Jego rodzina od czterech pokoleń zajmuje się słoniami. Wszystko zaczęło się kiedy pra pra dziadek Rahula odchodząc na emeryturę, w nagrodę za oddanie, otrzymał od władcy Fortu Amer słonia. Farma Rahula działa od 2012 roku. Na farmie każdy słoń ma rodzinę, z którą mieszka. Takie rozwiązanie jest bardzo uzasadnione, gdyż słonie bardzo przywiązują się do swoich opiekunów i cierpią jeżeli ich zabraknie. Aby dosiąć słonia trzeba należeć w Indiach do specjalnej kasty mahutów. Można też być po prostu turystą i za to zapłacić. Swoją drogą hasło reklamowe Elefantastic, to jedno z lepszych jakie słyszałam – Long after the price is forgotten, the service is remembered (długo po tym, jak zapomni się cenę, usługa będzie pamiętana). Cena była wysoka, ale do zaakceptowania, zwłaszcza jeżeli przelicza się ją na złotówki albo euro. A na wspomnienie naszej Kali, ciągle na twarzy pojawia mi się uśmiech... 

Najpierw usłyszeliśmy krótką historię, jak powstała farma, a potem przedstawiono nas Kali. Właściwie to ona nas wybrała. Podeszliśmy do niej, a ona wyciągnęła do Męża trąbę. I z nią już zostaliśmy. Najpierw było karmienie. Opiekun Kali zawijał coś, wyglądające jak suszone trawy w zielone, świeże liście i wtykał słonicy pod trąbę. Była na tyle sprytna, że rozwijała sobie pakunek i zjadała tylko smaczniejsze, zielone elementy, resztę wypluwając. Potem my sami zaczęliśmy jej podawać jedzenie. Karmiliśmy ją i karmiliśmy, bo słonie jedzą bardzo dużo i bardzo wolno. Przy okazji ona poznawała nasz zapach i głos. Mogliśmy spojrzeć jej w oczy, pogłaskać i się przytulić. Jedyne niebezpieczeństwo polegało na tym, że Kala się ciągle ruszała. Balansowała do przodu i tyłu, machała trąbą i uszami. Podobno to dobrze, bo świadczy o tym, że słoń jest zdrowy. My musieliśmy natomiast bardzo uważać, żeby nam nie nadepnęła przypadkiem na stopę...

Przedstawiam Kalę. Kala spodziewała się słoniątka i może
nie wypada tak mówić o kobiecie, ale była prawie tak samo szeroka
co wysoka. Siedzenie na niej okrakiem nie było zbyt wygodne.
Zapytałam Rahula, czy dla niej jest to bezpieczne, że będzie
nas nosić na grzbiecie. Wyjaśnił nam, że po pierwsze to jeszcze
wczesna ciąża, po drugie to Kala, ze względu na swój stan, potrzebuje
właśnie dużo ruchu, po trzecie wreszcie, to przy masie jej samej i słoniątka,
nasz cieżar jest dla niej niematerialny. Mogłam się pierwszy raz w życiu

poczuć lekka jak piórko...
Kiedy zobaczyłam jak z oczu Kali płyną łzy, zapytałam Rahula, czy słonie płaczą?
Z oburzeniem odparł, że w Elefantastic słonie nie mają powodów, aby płakać. Załagodziłam, sytuację 

żartując, że jak każda kobieta w ciąży, Kala może mieć przecież humorki. Rahul dalej wyjaśnił, że
słonie łzy świadczą o tym, że słoń jest zdrowy. Organizm je produkuje, aby
oczyścić i nawilżyć oko.
Słoń z trzciną cukrową - jak dla mnie to on się uśmiecha...
A tu uśmiecham się ja. Jak dla mnie się skończyło przytulanie
do trąby? Wysypką alergiczną na twarzy!
Ale i tak było warto! No i występuję na tym zdjęciu

w moich nowych, jaipurskich, turystycznych spodniach!

Po jedzeniu Kala zgodziła się nas powozić po okolicy. 
Jechaliśmy bez siodła - fantastyczne uczucie!
I tu pewnie, przynajmniej niektórzy, zadali sobie pytanie,
jak się wsiada na słonia? Po trąbie i za uszy!
Ale to wersja dla odważnych - ja wsiadałam z metalowej platformy...
Na zdjęciu Mąż.
Tak wygląda świat z grzbietu słonia...
Potem było kąpanie...

... i pojenie
A i Mąż przy okazji wziął prysznic - bo po co potem
wodę marnować w domu...
Jaki widać Kala i Mąż świetnie się dogadywali.
Jeszcze kilka zdjęć towarzyszy Kali



A opiekun Kali, jak widać, miał duże poczucie humoru... Albo jego żona lubiła
naturalne maseczki...

I co Mężu?! Mówiłeś, że nie wyrobię się z wpisami do kolejnego urlopu?! Udało się – i to dwa tygodnie przed czasem! A kolejnego urlopu na blogu już opisywać nie będę, bo dla większości czytających, Polska jest relatywnie mało egzotyczna.

Uff, mogę już teraz z czystym sumieniem w tematyce wpisów powrócić do spraw bieżących!

Obiecane linki do artykułów o Indiach maharadżów:

„Dzieci słońca”, Newsweek - http://www.newsweek.pl/dzieci-slonca,58067,1,1.html

„Koniec świata maharadżów”, Gazeta Wyborcza - http://wyborcza.pl/alehistoria/1,133660,14558186,Koniec_swiata_maharadzow.html