Mamy
już nasz cały sprzęt kuchenny – teraz już nie ma wymówki, gotuję. Do tego mąż,
jako kolejny etap indianizacji, nabył swojego „lunchboksa”, czyli metalowy,
okrągły pojemnik, w którym zabiera jedzenie do pracy.
To jedne z moich późniejszych roti. Nie są idealne, ale postęp widać! |
Indyjską przygodę kulinarną zaczęliśmy mało indyjsko – od upieczenia chleba, którego bardzo nam tu brakowało. Jak długo można
jeść na śniadanie płatki z mlekiem?! A potem nadszedł czwartek i zadzwoniłam do
rodziców. Tata zapytał mnie, czy w Indiach są pączki? Na początku uznałam pytanie
za lekko dziwne, ale nadeszła chwila refleksji – tłusty czwartek! I zalała mnie
ślina na wspomnienie pączków. I tak długo mi się faworki śniły, że postanowiłam
przynajmniej drożdżówkę upiec. Znalazłam przepis i drożdże. Nawet dżem
truskawkowy sama zrobiłam! I poszłam do sklepu mąkę kupić. A tam: Maida, Atta i
Besan. Lekka konsternacja! Wybrałam Attę i to był błąd. Wyszedł razowy zakalec.
Cały zjadłam sama... W sumie dobrze, że nie naszła mnie ochota na biszkopt.
Tym
oto sposobem nauczyłam się, że mąki nie wybiera się po kolorze i nie z każdej
wyrośnie drożdżówka. Maida to drobno mielona i wybielana mąka pszenna używana
do wypieku białego chleba, pizzy i tortilli. Następnym razem, gdy najdzie mnie ochota na drożdżówkę, powinnam użyć
właśnie niej! Atta z kolei, jest także pochodzenia pszenicznego, ale z innego gatunku zboża (durum wheat - pszenica twarda). Ciasto z niej wyrobione jest bardzo zwarte i
daje się cienko rozwałkować. A także, co nauczona własnym doświadczeniem zapamiętam
na długo, nie wyrasta! Właśnie z Atty robi się roti. Besan wytwarzany jest z ciecierzycy i robi się z niego
pakorę (ciasto smażone w głębokim tłuszczu, mogą być w nim zanurzone np.
warzywa) oraz, po zmieszaniu jogurtem peeling do twarzy.
Nauczyłam
się również, że w Indiach liczy się rozmiar. I nie wyobrażajcie sobie nic
zdrożnego... Mam na myśli tylko papryczki chilli. Albo aż! A wszystko zaczęło
się jakiś czas temu. Wybraliśmy przepis i zrobiliśmy zakupy na bazarze.
Zaczęliśmy przygotowywać składniki i Mężowi przypadło w udziale krojenie
ostrych papryczek. Coś tam wspominał, że ręce pieką, ale pomyślałam, że mężczyźni
są po prostu bardziej wrażliwi. Jak to facet – potarł oko, poszedł zrobić siku,
podłubał w nosie... Pomyślałam, drogi Mężu, no kto by się spodziewał?!
Prawdziwy lament zaczął się po wieczornym prysznicu – palce zaczęły go potwornie
piec. Poszperałam w internecie i wygrzebałam, że to na pewno kapsaicyna,
substancja odpowiedzialna za ostry smak papryki chili, a Mąż musi być na nią po
prostu uczulony. Jakoś mi w mej mądrości nie przyszło do głowy, że to nie była
jego pierwsza papryczka chilli w życiu... Ale pierwsza w Indiach! Stwierdziliśmy, że jak rano nie
przejdzie, to szukamy lekarza. Przeszło i o sprawie zapomnieliśmy.
Zapomnieliśmy
na krótko, do kolejnego wspólnego gotowania... Postanowiłam udowodnić Mężowi,
że moja teoria o uczuleniu jest słuszna i sama zabrałam się za krojenie
papryczek. Jako kobieta przewidująca, trzymałam ręce z daleka od twarzy i
innych miejsc newralgicznych i na koniec mogłam z satysfakcją powiedzieć, że
nic mi nie jest. Aż do wieczornego prysznica... Od tego momentu historia się
powtórzyła. Prawdopodobnie woda rozmiękcza skórę i pozwala, aby substancje
wniknęły w nią głębiej. W każdym razie, miałam okazję poczuć ognie piekielne na
moich dłoniach. I nie tylko dłoniach... Zanim zorientowałam się, że się zaczyna,
umyłam się gruntownie, wyjęłam soczewki kontaktowe z oczu, powklepywałam kremy
tu i ówdzie... Jednym słowem rozmazałam sobie cholerstwo po całym ciele. Nie
było nam radośnie jak Mąż biegał z butelkami wody mineralnej, abym mogła
wypłukać oczy. Przynajmniej wiemy już, że żadne z nas nie jest uczulone. A
zielone indyjskie papryczki chilli kroimy już tylko w rękawiczkach! A im mniejsze, tym bardziej ostre! Dobrze, że przynajmniej Mąż nie jest z kategorii tych co lubią na koniec wspomnieć "A nie mówiłem"!
Indie
są krajem przypraw i pikantnego jedzenia. Aby zacząć cokolwiek gotować, sprawdzam zawsze przepis, a potem przystępuję do jego tłumaczenia. I nie chodzi tu o barierę językową. Po prostu większość składników jest dla mnie zupełnie obca!
Tutejsze przyprawy można zasadniczo
podzielić na trzy kategorie. Pierwsza to suszone korzenie, kłącza, kory oraz
nasiona. Druga to świeże zioła, w formie liści, łodyg lub kwiatów. Trzecia
natomiast, to warzywa aromatyczne, głównie cebula, czosnek i świeży korzeń
imbiru. Przyprawy
mogą występować w różnych formach przetworzenia - nieprzetworzonej, posiekanej, zmielonej, rozgniecionej... Do
niektórych potraw trzeba je przed dodaniem uprażyć, do innych podsmażyć na
oleju lub ghee, do jeszcze innych wrzucić w wersji
nieprzetworzonej. Zasadniczo przyprawy powinno się dodawać do potrawy
zaczynając od tych najbardziej intensywnych, a na koniec pozostawiając te
lżejsze. Oddzielną
kategorię stanowią indyjskie masale, czyli mieszanki przypraw. Istnieją dwa sposoby ich przyrządzania:
w proszku lub w paście. Proszki stosuje się zazwyczaj do potraw duszonych i
gotowanych, a pasty do marynowania mięsa, ryb, sera i warzyw przed pieczeniem,
smażeniem lub gotowaniem. Najbardziej popularne indyjskie masale to na
przykład: Garam Masala, Chaat Masala czy Tandoori Masala. Wszystkie można
oczywiście gotowe kupić w sklepie, ale wytrawne gospodynie przygotowują je same,
według pilnie strzeżonych receptur. Saraswati kupuje swoje w dużej ilości
zawsze, kiedy odwiedza rodzinną wioskę i nie używa żadnych innych.
W kuchni
indyjskiej najczęściej używanych jest siedem przypraw lub mieszanek. W trakcie
gotowania są one dodawane w dużej mierze „na oko” i według preferencji
kucharza. W większości domów przechowywane są one w dużym, metalowym pojemniku z przegródką na każdą z nich. Jako, że i my zaczęliśmy naszą przygodę z kuchnią indyjską, również zaopatrzyliśmy się w miejscowy pojemnik na przyprawy.
Poznaliśmy też niedawno okrę, znaną na świecie pod nazwą ladies' fingers (damskie palce), a w Indiach jako Bhindi. W Polsce, jak to zazwyczaj z uroczymi nazwami własnymi bywa,
występuje jako Piżmian jadalny. Strąki okry są długie, zielone i pokryte
delikatnym meszkiem. Okrę można smażyć, gotować, marynować, grilować... W
Indiach zazwyczaj podaje się ją smażoną z przyprawami oraz produkuje się z niej
pikle. Przy krojeniu bardzo się klei, a po przetworzeniu ta kleistość dodaje
potrawie gęstości. Podobno ziarnka okry prażone i zmielone tak jak kawa, dają
się zaparzyć i całkiem nieźle smakują.
Okra przed przetworzeniem |
Smażona okra z pomidorami - jedno z moich ulubionych dań! |
Słowo o wołowinie. Czwartego
marca weszło w Indiach nowe prawo. Właściwie to tylko w stanie Maharashtra. Choć
i tak ubój krów był już wcześniej zakazany, ratyfikowano Maharashtra Animal Preservation Bill,
poprawkę do stanowej ustawy o ochronie zwierząt. Dokument czekał od 1995 i nikt
tak naprawdę nie spodziewał się, że wejdzie on kiedykolwiek w życie. Konsekwencją
nowego prawa jest całkowity zakaz uboju cieląt i wołów, a także sprzedaży oraz posiadania
mięsa i produktów tego pochodzenia. Dla osób łamiących nowe prawo przewidziane
są kary grzywny (10.000 INR – około 600 PLN) oraz pięciu lat więzienia! W
Indiach nie znane jest chyba pojęcie vacatio legis, w związku w tym nowe prawo
weszło ze skutkiem natychmiastowym. W sumie to i tak należy się cieszyć, że nie
zadziałało wstecz, jak w przypadku na przykład zmian w podatkach. No ale
udowadnianie, że ktoś zjadł wołowinę tydzień temu może być rzeczywiście trudne.
Jakie skutki nowe prawo przyniesie dla nas? Mało istotne. Po pierwsze, nie zamówię już mojej
ulubionej pizzy z wołowiną. Po drugie, musieliśmy pozbyć się bulionu wołowego.
Jakie skutki dla Hindusów? Mówiąc oględnie, nie są oni zadowoleni z tej zmiany. Wołowina
ze względu na słaby popyt (kwestie religijne) oraz słabą jakość mięsa, była
bardzo tania i spożywali ją ci najbiedniejsi. Poza tym, z dnia na dzień pracę
straciło mnóstwo ludzi - pracownicy rzeźni, kierowcy, którzy przewozili mięso,
pracownicy sklepów... To tak tyle w temacie braku rozdziału religii od państwa...
To
teraz będzie o jajach. Tych kurzych! Bo jak już wspomniałam, ile można jeść na
śniadanie płatki z mlekiem. W Indiach jaja należy spożywać w postaci dobrze przetworzonej,
czyli najbezpieczniej ugotowane na twardo. Jadamy je czasami również w formie dobrze wysmażonej jajecznicy, choć powiem
szczerze, że różnią się one kolorem i smakiem od tych z Polski czy Niemiec. Musieliśmy zrezygnować niestety z naszej ulubionej formy „na miękko”. Kiedy ostatnio zostaliśmy
zapytani, dlaczego tak bardzo uważamy, bo przecież na jajach przenoszone są
tylko bakterie Salmonelli, które giną pod wpływem wysokiej temperatury, to nie
potrafiliśmy odpowiedzieć. Poszperałam w internecie i znalazłam informację, że skorupka jajka wcale nie jest tak szczelna jak się przypuszcza, a szczepy Salmonelli znajdowane są często również w żółtkach jaj. Ja czuję się przekonana! A spacer, który odbyłam
pewnego pięknego, słonecznego dnia w poszukiwaniu jaj na sobotnie śniadanie,
sprawił, że nie potrzebuję już żadnych argumentów naukowych. Wystarczy mi to co
zobaczyłam! I od tej pory zawsze będę myła jajka płynem do naczyń, nawet przed gotowaniem!
Cała
sytuacja miała miejsce na bazarze. Tym samym, gdzie kupuję warzywa i owoce.
Zachęcona faktem, że wszystko mogę kupić w najbliższej okolicy, stwierdziłam,
że poszukam też okolicznego sprzedawcy jajek. Podpytałam na rynku gdzie
takiego znajdę i poszłam do stoiska. Sprzedawcy nie było. Koledzy z okolicznych
budek zaczęli jego poszukiwania, a ja miałam czas, żeby przyjrzeć się temu
kurzemu nieszczęściu. Oprócz jajek można było w tym samym stanowisku nabyć żywe
kury. Towar nie wyglądał zachęcająco. I chociaż same jajka były umyte, to tak
patrzyłam na te biedne kury, prawie bez piór, ze skórą pooraną jakimiś
chorobami, stłoczone w klatkach po kilkanaście, tak że chodziły sobie po
głowach, ubrudzone własnymi odchodami... Do tego temperatura i smród. I powiem
szczerze, że tylko kombinowałam jak stamtąd uciec. A czas działał na niekorzyść
sprzedawcy. Kiedy on się ciągle nie pojawiał, powiedziałam po prostu, że nie
mogę niestety dłużej czekać.
Jajka
udało mi się w końcu kupić w okolicznym sklepie. I co z tego, że czyste i
trzymane w lodówce? Nie zapomnę tego co widziałam! Zresztą nie uwierzę, gdy
ktoś mi powie, że te jajka pochodzą z lepszej hodowli. One są z takiego samego
miejsca, jak to gdzie byłam wcześniej, tylko dzięki normalnym warunkom
sprzedaży zachowane zostały pozory. Zresztą to są Indie! A tu określenie „normalny”
ma zupełnie inne znaczenie.
Opakowanie jajek - a ta matematyka nie była wcale taka prosta. |
Na koniec też będzie o ptakach. Tylko nie takich do jedzenia. Choć pewnie gdy ktoś jest bardzo głodny to też można. U nas na balkonie ptaki poczuły lato!
Papugi dalej się czubią... |
Wróble uprawiają wolną miłość... |
Kruki straszą... |