wtorek, 15 grudnia 2015

Varanasi, czyli o śmierci nad Gangesem

W piątek, 2 października przypadało kolejne święto narodowe – Gandhi Jayanti, dzień narodzin ojca narodu indyjskiego, Gandhiego. Wykorzystując długi weekend, wybraliśmy się do Varanasi.

Już w Mumbaju przypomnieliśmy sobie, że ciągle jesteśmy w Indiach, w kraju magii i absurdów. Na lotnisku wprowadzono mianowicie nową procedurę bezpieczeństwa. Do tej pory w czasie kontroli osobistej każda sztuka bagażu podręcznego, po prześwietleniu, musiała zostać ostemplowana na znak tego, że została sprawdzona. Pięć metrów dalej, stał zazwyczaj strażnik, który patrzył czy stempel został przybity. W momencie kontroli kart pokładowych, przed wejściem do busika, czynność była jeszcze raz powtarzana w takiej samej formie. I do tego momentu nic się nie zmieniło. Dodatkowa procedura bezpieczeństwa polega na tym, że przed wejściem na schodki prowadzące na pokład samolotu, postawiono kolejnego pana, który ma za zadanie kontrolować te nieszczęsne stempelki na bagażu podręcznym po raz kolejny. Dokładnie tak! Na płycie lotniska, w pełnym słońcu, przy temperaturze 36 stopni i ryczących silnikach samolotów, ustawia się kolejka pasażerów, pokazująca stempelki. I wszystko jestem w stanie zrozumieć! Wszak bezpieczeństwo w Indiach jest zawsze najważniejsze! Do tego kilka dodatkowych osób ma pracę! Tylko jedna rzecz mnie zadziwia. Jak możliwe jest, że na płycie lotniska, przy trzeciej kontroli tego samego, czterech pasażerów przed nami, nie miało tej pieczątki?! A byliśmy jednymi z pierwszych, którzy weszli na pokład...

Drugim absurdem tego wyjazdu był hotel. Po raz pierwszy byliśmy w typowym indyjskim hotelu, gdzie właściciel o wyglądzie podstarzałego mafioso, siedział w recepcji, przyjmował pieniądze (tylko w gotówce!) i na świstku papieru bazgrał rachunki. Hotel był przepłacony co najmniej czterokrotnie, ale wszystkie braki rekompensował widok z okna na Ganges. Pierwszego dnia hotel spóźnił się ze śniadaniem, które było serwowane planowo o 7.30, o ponad godzinę (hotel miał restaurację, ale nie było w niej stolików i posiłki były roznoszone po pokojach). Czekaliśmy głodni i źli, bo akurat tego dnia byliśmy na porannym rejsie po Gangesie, na który musieliśmy wstać o 4.20. Aby się zrehabilitować, drugiego dnia, zadzwoniono do nas z recepcji już o 5.50, aby zapytać czy do śniadania chcemy kawę czy herbatę. Wybudzeni ze snu potrzebowaliśmy chwili, aby ocenić sytuację i zrozumieć co się dzieje. W pierwszej chwili byliśmy pewni, że właśnie nas budzą, bo zaspaliśmy na lot powrotny do Mumbaju. Cała sytuacja miała swoją pozytywną stronę – dane nam było obejrzeć jeszcze jeden wschód słońca nad Gangesem. W hotelu dowiedziałam się również, jaka jest moja reakcja na mysz biegającą po podłodze. Była niestety bardzo kobieca i zupełnie inna niż się spodziewałam. W pokoju, oprócz myszy, mieliśmy również telewizor. Niestety nie dało się go włączyć, bo na cały hotel przysługiwał jeden dekoder, a panie z pokoju obok poprosiły o niego pierwsze...

A teraz przejdźmy już do samego Varanasi... Dawny Benares, dla hindusów najświętsze z siedmiu świętych miast. Znane jest również jako Kashi, co można przetłumaczyć jako „miasto światła”. Obecna nazwa pochodzi od położenia miasta pomiędzy dwoma rzekami wpływającymi do Gangesu, Varuną i Asi. Jest to jedna z najdłużej bez przerwy zamieszkanych osad na świecie – jej historia sięga ponad 3000 lat. Właściwie niewiarygodne, ale w Varanasi nie ma praktycznie nic do zwiedzania! Miejsce, podobno założone przez samego Shivę, kiedyś miasto światła i tysiąca świątyń, zostało wielokrotnie zniszczone przez najazdy muzułmańskie. Obecnie trudno znaleźć tu zabytki starsze niż 200 lat, a główna świątynia Shivy, Złota Świątynia (Golden Temple), udostępniona jest tylko dla wyznawców. 

Stare miasto rozciąga się nad brzegiem Gangesu - na odcinku pomiędzy dwoma rzekami, a na całej długości, do powierzchni wody prowadzą kamienne schody – ghaty. Od głównej ulicy do nadbrzeża Gangesu wiedzie natomiast labirynt uliczek zwanych galis, zbyt wąskich aby zmieścił się w nich samochód, a czasami nawet aby piesi mogli się wyminąć bez ocierania ramionami. Nie przeszkadza to wcale Hindusom poruszać się po tym labiryncie na motocyklach i rowerach, choć w niektórych przesmykach przejazd po schodach wymaga zmniejszenia prędkości. Do tego należy wyobrazić sobie tłum ludzi i wszechobecnie snujące się krowy oraz święte produkty przemiany materii tychże krów. Czasami musiałam naprawdę długo się zastanawiać, gdzie stopę postawić... Bardzo łatwo się tam zgubić i potem odnaleźć, bo ostatecznie i tak trafia się nad ghaty nad Gangesem. Varanasi nie jest na pewno dla każdego! Nawet Hindusa! Przez tych nowocześniejszych, traktowane jest jako zagłębie syfu i zabobonu. Nadgryzione zębem czasu i wyblakłe, chaotyczne, brudne i śmierdzące... 

Varanasi to serce hinduizmu, a jego świętość bierze się z położenia nad Gangesem. W hinduizmie śmierć jest czymś naturalnym, kolejnym etapem życia. Sansara jest cyklem odrodzeń. W swej istocie przypomina buddyjski cykl reinkarnacji, z tą różnicą, że reinkarnacji dostępują tylko wybrani, ci którzy na nią zasłużyli. Sansarze podlega natomiast każda istota żywa i w tym kontekście jest ona raczej przykrym nieuniknionym ciągiem dalszym niż zaszczytem. Karma natomiast, to waga naszych czynów. Jeżeli przeżyliśmy nasze życie dobrze, zostanie nam to wynagrodzone i następne wcielenie będzie lepsze, na przykład w wyższej kaście. Jeżeli natomiast złe uczynki przeważą szalę, to cofniemy się do gorszego wcielenia. Do Varanasi ciągną ludzie aby umrzeć! Według wierzeń, śmierć pomiędzy Varuną a Asi pozwala uwolnić się od powtórnych narodzin w ramach sansary i dostąpić mokszy (zakończyć ostatecznie cykl odrodzeń). 


Varanasi zawsze było w czołówce miejsc, które chcieliśmy zobaczyć w Indiach. Spodziewaliśmy się widoku przytłaczającego. W końcu jak inaczej można sobie wyobrażać czekanie na śmierć?! Spodziewaliśmy się widoków drastycznych – stosów pogrzebowych, niedopalonych i rozmoczonych zwłok w Ganesie, smrodu palonych ciał i brudu ulic... Wróciliśmy wyciszeni i spokojni. Varanasi to najbardziej niesamowite miejsce, w którym byłam! Piękne, magiczne i mistyczne do tego stopnia, że aż trudno uwierzyć, że prawdziwe... Bardzo łatwo się tam zapomnieć i ulec wrażeniu, że jest to tylko spektakl, a nie prawdziwe życie...

W Varanasi słońce wschodzi tuż przed 6 rano. Kiedy wypływaliśmy na nasz
poranny rejs po Gangesie było jeszcze ciemno. 
Dzień rozpoczyna się powoli. Z szarości poranka nieśpiesznie wyłaniają się ghaty.
A na Gangesie zaczynają się rysować kontury setek łodzi z turystami, którzy mieli
ten sam pomysł co my - zobaczyć jak Varanasi budzi się do życia.


Słońce wschodzi powoli i dostojnie, jako pomarańczowa kula. Tak piękny
widok możemy zawdzięczać wysokiemu zanieczyszczeniu powietrza.



Poprzednie cztery zdjęcia zostały zrobione w czasie porannego rejsu po Gangesie.
To i następne, to pamiątka naszej pobudki przez restaurację hotelową.
Dla takiego widoku jeszcze nie raz bym mogła poświęcić sen.


Tak się zdarzyło, że w Varanasi przeżyliśmy plagę świerszczy. Robale pojawiały
się wieczorem i szły spać zaraz po wschodzie słońca. Do owadów za oknem
nic nie mam, ale w pokoju nie są one już mile widziane. Niestety w Indiach
okna zazwyczaj nie są zbyt szczelne. Zresztą przecież nie muszą, bo warunki
temperaturowe tego nie wymagają. 

O świcie, nad Gangesem rozpoczyna się spektakl. I od tej chwili, aż do końca dnia
bardzo trudno uwierzyć, że to wszystko, co rozgrywa się wokół nas jest prawdziwe.
Bardzo łatwo jest zapomnieć się i poddać złudzeniu, że to tylko przedstawienie,

przygotowane specjalnie dla turystów.
O świcie na ghaty ciągną tłumy wiernych, aby zmyć grzech w świętych wodach
Gangesu. 


Ludzie kąpią się w Gangesie aby oddać hołd
swoim przodkom i bogom. Jeden z rytuałów polega na przelaniu
rękoma zaczerpniętej z rzeki wody.
"Ganges jest rzeką Indii, ukochaną przez lud, z którą związane
są jego wszystkie wspomnienia, nadzieje i lęki, pieśni triumfu,
zwycięstwa i porażki. Jest ona symbolem długowiecznej
indyjskiej kultury i cywilizacji, wiecznie zmienna, wiecznie
płynąca i ciągle ta sama." Nehru
Nad Gangesem, na odcinku ponad 6 kilometrów ciągną się ghaty.
W Varanasi jest ich ponad 90 i zgodnie z tradycją, każdy z nich pomalowany jest
na inny kolor.
O świcie, w pierwszych promieniach słońca wszystko różowieje i nabiera barw...
Na łowy wyruszają rybacy...
... i fotografowie.












Woda w Gangesie jest ekstremalnie brudna. Chyba nie muszę wyjaśniać dlaczego.
Zazwyczaj w Indiach nie mamy problemu z myciem zębów przy użyciu wody z kranu,
ale tym razem zdecydowaliśmy się na wodę butelkowaną... Ludzie się w Gangesie kąpią,
pływają a nasz wioślarz czerpał z rzeki wodę ręką i ją pił... Kiedy zszokowani zapytaliśmy
go, czy się nie boi, odpowiedział ruchem ramion, który można było zinterpretować - robię to
od zawsze i nic mi przecież nie jest. W tej kategorii to chyba naprawdę cud, że ludzie
nie mają tam powszechnych problemów gastrycznych i dermatologicznych. Czytałam
gdzieś, że oprócz swojej boskości Ganges niesie w sobie również duże stężenie srebra,
które ma właściwości odkażające.


Poranne pranie








Pan nawlekający koraliki...

Dashashvamedha Ghat to centralny ghat i najświętsze miejsce nad
Gangesem. Pod parasolami z bambusa siedzą tu święci mężowie,
gotowi nauczać, wznosić w imieniu pielgrzymów modlitwy i
odprawiać rytuały. 
Zbiorowy posiłek...


Budowa łodzi

Poranna prasa...










Około południa w październiku w Varanasi zaczął się
niewiarygodny upał. Ludzie zniknęli z ulic, które
zostały opanowane przec zwierzęta.
Dziwne to obyczaje, aby w kraju świętych krów tak traktować zwierzęta...
Pędzenie bawołów do pojenia i kąpieli.


Martwa krowa na ghatach













„Ganges jest uważany przez wyznawców hinduizmu za rzekę świętą i stanowi ucieleśnienie
bogini Gangi. (...) Ganga zstąpiła na ziemię i oczyściła z grzechów prochy przodków.
Ganga była tak potężna, że Shiva aby uchronić ziemię przed jej impetem uwięził ją we włosach,
skąd spłynęła siedmioma nurtami. Dla swych wyznawców Ganges jest rzeką matką, obietnicą
zbawienia. Gdy wyznawcy ją obrażą, rzeka wyzwala swe siły i wylewa z brzegów czyniąc
wielkie zniszczenia.” Wikipedia
Podczas gdy większość ghatów nad Gangesem wykorzystywana jest do kąpieli rytualnych
i modlitw, dwa z nich mają specjalne przeznaczenie. Są to ghaty kremacyjne - mniejszy
z nich nazywa się Harishchandra Ghat (na zdjęciu powyżej), większy Manikarnika Ghat.
W hinduizmie zazwyczaj dokonuje się kremacji zwłok. Jest to bardzo ważny rytuał
gdyż pozwala on duchowi uwolnić się od ciała, tak aby mógł się on potem
ponownie odrodzić. Jeżeli kremacja nie zostanie odpowiednio przeprowadzona,
dusza nie zazna spokoju. Hindusi wybierają ogień, ponieważ jest on postrzegany
jako czysta siła, która odstrasza wszelkie złe duchy i demony. Kremacja zwłok
w Indiach jest powszechna, ale w Varanasi przybiera specjalną formę - odbywa
się nie w krematorium, ale w przestrzeni publicznej, na ghatach nad Gangesem.
I tego w Varanasi się właśnie najbardziej baliśmy. Widoku i zapachu palonych
ciał, rozpaczy rodzin, widoku szczątków w Gangesie... Nie było strasznie.
Siedzieliśmy na Harishchandra Ghat kilka godzin. Tak po prostu, patrząc na
ludzi i ogień. Doszliśmy do wniosku, że nie jest to wcale bardziej makabryczne
niż pokazanie zwłok w otwartej trumnie... Choć przyznam szczerze, że nigdy wcześniej
nie czułam większej potrzeby, aby wziąć długi prysznic... Zapachu palonego ciała właściwie nie 
czuć - maskuje go woń drzewa. Może to makabryczne, ale zapach był tam bardziej
przyjemny niż zazwyczaj w Indiach. Jedyne co przypomina o tym, czego tak właściwie
jesteśmy świadkami to dym, który zmienia kolor. Kiedy ciało oddaje wodę jest biały,
kiedy zaczyna być słychać skwierczący tłuszcz - czernieje, a gdy ogień pochłania
kości, dymu już właściwie w ogóle nie ma...
W Varanasi spalanych jest podobno 100 tysięcy ciał rocznie. Ogień w krematoriach
podtrzymywany jest przez 24 godziny na dobę, a pogrzeby odbywają się od 7 rano,
tak długo jak na to jest zapotrzebowanie. Zwłoki powinny zostać spalone najlepiej
w ciągu 12 godzin od śmierci (maksymalnie 24), a podtrzymywaniem ognia i spalaniem
ciał zajmują się mężczyźni ze spacjalnej kasty nietykalnych. Nie wszystkie ciała mogą
zostać poddane kremacji - tradycyjnie nie spala się ciał świętych, trędowatych, chorych
na ospę wietrzną, małych dzieci, kobiet w ciąży, samobójców, ofiar morderstw itp.
Pomimo to, chcąc zapewnić spokój duszy swoim bliskim, rodziny często wrzucają
do Gangesu po prostu zwłoki obciążone kamieniami. Podobnie dzieje się w przypadku tych,
których rodzin nie stać na opłacenie wystarczającej do kremacji ilości drewna -
ich niedopalone szczątki lądują w Gangesie. Podobno z tego właśnie powodu
sprowadzono do Gangesu mięsożerne żółwie... Ceny drewna w Varanasi są bardzo wysokie, gdyż
odwieczna tradycja spalania zwłok spowodowała wykarczowanie okolicznych lasów.
Celem uroczystości kremacyjnych jest bardziej okazanie szacunku niż smutku.
Hindusi wierzą, że nawet jeżeli ciało umiera, to duch wciąż wędruje - nie okazują więc wielkiej żałoby.
Zgadzałoby się to z naszymi obserwacjami z Varanasi. Podobno również na uroczystości pogrzebowe
nie przyprowadza się kobiet, ponieważ przejawiają duży potencjał, aby zacząć płakać, a łzy mogłyby
skazić ceremonię i uniemożliwić duszy skuteczne uwolnienie się od ciała. To też
zgadzałby się z naszymi obserwacjami...
Rodzina zmarłego czyści ciało, ubiera i przynosi owinięte całunem i przyozdobione
kwiatami na drewniach noszach. Zwłoki zostają obmyte w Gangesie (scena na zdjęciu).
Potem układane są na stosie, odprawiane są nad nimi rytuały i odmawiane modlitwy. 

Najstarszy syn (albo inny męski przedstawiciel rodziny) podpala stos.
Zwłoki spalają się kilka godzin. Przez ten czas rodzina z szacunkim czeka, aby
później wrzucić popioły do Gangesu. Jako, że zwłoki spalane są w biżuterii, wyspecjalizowała
się podobno specjalna kasta ludzi, którzy przegrzebują muliste dno Gangesu w poszukiwaniu kosztowności.
Drugi z ghatów kremacyjnych - ten większy - Manikarnika Ghat. Po bokach
widać ogromne stosy drewna. Obok nich stoją wagi, na kórych odmierza
się ilość drewna przy zakupie.
W październiku słońce w Varanasi zachodzi przed szóstą.
Podobnie jak u nas, w Mumbaju, chowa się za horyzontem bardzo
szybko i natychmiast robi się bardzo ciemno.
Dachy Varanasi
I jeszcze raz widok na miasto z góry, tym razem w stronę rzeki. Z balkonu
powiewają suszące się płachty pomarańczowego płótna.
Podejrzewam, że są to szaty, które upinają na sobie mnisi.
Ale tylko podejrzewam...
Wieczorem znów zaczyna się eksodus łódek. Najpopularniejsza trasa obejmuje
rejs wzdłuż ghatów z postojem przed Dashashvamedha Ghat, aby obejrzeć
wieczorne "Agni Pooja" (czczenie ognia). Łódkę można też bez problemu
wynająć po prostu według stawki za godzinę. Im porajest późniejsza,
tym cena za godzinę niższa. O pewnej porze natomiast, można być pewnym,
że pytanie czy chcemy wynająć łódkę, jest już tylko przykrywką.
Prawdziwe pytanie brzmi, czy nie skusilibyśmy się na marihuanę...
Na każdym kroku słychać szeptane: Hasz? Hasz?
Po zmroku Varanasi wygląda też niesamowicie. Światła odbijają się w wodzie,
wszystko osnute jest dymem. Całość tworzy wrażenie nierzeczywistości tego miejsca.
Świat staje się magiczny, osnuty dymem kadzideł i dźwiękami pieśni.


Dashashvamedha Ghat to centralny ghat i najświętsze miejsce nad
Gangesem. W ciągu dnia pod parasolami z bambusa siedzą tu święci mężowie,
gotowi nauczać, wznosić w imieniu pielgrzymów modlitwy i
odprawiać rytuały. W nocy odbywa się tu specjalne przedstawienie "Agni Pooja" ku czci
Shivy, bogini Gangi, słońca, ognia i całego wszechświata.
Rytuał "Agni Pooja" odprawiany jest przez hinduistycznych kapłanów.
Wygląda i brzmi to tak majestatycznie, dostojnie i niezwykle, że chciałabym
rozumieć choćby 10% z tego, co się tam odbywa.



Chłopiec odprawiający rytuał ognia nad Gangesem

Wieczorne przedstawienie ogląda niewiarygodna ilość ludzi. Część z nich tłoczy się
na ghatach. Pozostali podpływają łódkami od strony Gangesu. Na rzece wykorzystywana
jest każda szpara pomiędzy już zaparkownymi łódkami. I każdy stara się
przecisnąć jak najbliżej, by jak najwięcej zobaczyć. Chyba  najbardziej
trafne określenie, jaki przychodzi mi do głowy, aby to opisać, to dywan z łódek...
Tak to wygląda od strony Ghatów...
Tak od strony Gangesu...




Sznur ludzi zmierzających nad powierzchnię Gangesu, aby podarować bogini Gandze
świeczki umieszczone na liściach i ozdobione kwiatami. Rytuał ten nazywa się Ganga Aarti.
Kiedy płynęliśmy łódką po Gangesie i do nas podpłynął na łódce sprzedawca
świeczek. Pomimo pewnych oporów, ja też chciałam, aby moja świeczka spłynęła
Gangesem. Co prawda, wszyscy mówią, aby w tym nie uczestniczyć, bo rytuał
powoduje jeszcze większe zanieczyszczenie środowiska, ale ja nie mogłam się oprzeć.
Powiedziano nam, że kładąc świeczkę na powierzchni wody należy pomyśleć sobie
jakieś życzenie. Jeżeli świeczka utrzyma się na wodzie i popłynie dalej, to życzenie
się spełni. Jeżeli zatonie, no cóż... Moja świeczka popłynęła dalej...
Kolejne miejsce w Varanasi, którego widok po zmroku hipnotyzuje, to Manikarnika
Ghat, drugi z ghatów kremacyjnych. Światła, ogień, dymy, tłumy ludzi żegnające
swych bliskich... Wszystko wygląda inaczej niż w świetle dziennym...

Potem miasto pustoszeje...
Zwierzęta i ludzie idą spać.





Ghaty są zazwyczaj oświetlone rzędem lamp ciągnących się na całej ich długości.
Dlaczego zazwyczaj? Ponieważ czasami zdarzają się przerwy w dostawach prądu...
Wtedy robi się ciemno. I to bardzo ciemno, gdyż w zadymionym Varanasi raczej
gwiazdy drogi nam nie oświetlą. I tak szliśmy sobie beztrosko nadbrzeżem Gangesu
i zachwycaliśmy się widokiem walczących przed nami krów. Wtedy zgasło światło,
a my już tak bardzo się nie cieszyliśmy, że obok nas walczą krowy...
Pomogła niezastapiona latarka w telefonie...
Kiedy wracaliśmy z nocnego spaceru mogliśmy zobaczyć również rytuały, które
odprawiono nad szczątkami krowy (tej samej, którą widzieliśmy w ciągu dnia). 

Głowa zwierzęcia została przykryta białym płótnem, na szyję założono jej wieniec
z kwiatów, odmówiono modlitwy i zapalono kadzidła...
Ogólnie rytuały były bardzo podobne do tych, odprawianych przez rodziny 
w ghacie kremacyjnym. Co stało się dalej ze szczątkami krowy niestety nie wiemy.
Czy została spalona? Pochowana w ziemi? Zwrócona Gandze?...

W Varanasi mieliśmy sporo szczęścia. We wrześniu w całym stanie Uttar Pradesh ze względów ekologicznych wprowadzono zakaz topienia murti w Gangesie (dla tych co nie pamiętają, murti to posążek bóstwa ułatwiający nawiązanie z nim kontaktu). W związku z powyższym 22 września policja zatrzymała procesję religijną, która zmierzała nad brzeg Gangesu pożegnać Ganeshę. W akcie protestu hinduscy aktywiści wystąpili o zgodę na zorganizowanie pokojowej manifestacji. Miała się ona odbyć właśnie w niedzielę po naszym wyjeździe, jednak pozwolenie na nią nie zostało udzielone. W poniedziałek rano, dowiedzieliśmy się z gazety, że mimo wszystko protest się odbył i już nie był wcale tak pokojowy. Zaatakowano policję, wybuchły zamieszki, w których rannych zostało ponad 50 osób a w mieście wprowadzono godzinę policyjną. Co ja o tym sądzę? Trudno jest mi uwierzyć, że rzeczywiście w tym przypadku kwestie ekologiczne postawiono na pierwszym miejscu. Ganges jest już tak zanieczyszczony, że dużo bardziej być nie może, a „ekologia” brzmi zawsze dużo lepiej niż „polityka”... Poza tym, ludzie w Varanasi rzeczywiście nie mają dostępu do innego zbiornika wody, gdzie mogliby dokonać swoich obrzędów religijnych.

Na koniec zdjęcie lemoniady w stylu indyjskim - zestaw ZRÓB-TO-SAM