czwartek, 1 października 2015

Krótka historia o zbrodniach rytualnych, czyli Ganesha Chaturhi oraz Bakri Eid

W Mumbaju monsun już się skończył (najbardziej suchy monsun od 2009 roku). Tak mówią prognozy pogody oraz wszelkie znaki na ziemi i niebie. Potwierdził to również smród, który pewnego dnia wiatr przyniósł od morza. Tak pachną tylko suszone skorupki po krewetkach... Kto nie poczuł, nie uwierzy! A żeby coś suszyć, musi być przecież suche powietrze i mocne słońce. 

W miejsce monsunu rozpoczęły się się natomiast przeróżne festiwale. Podobno od teraz, aż do samego Diwali (11-12 listopada), na ulicach będzie się ciągle coś działo. Mam tu na myśli tańczące na tłumy, muzykę i bębny oraz inne, szeroko rozumiane formy świętowania. Nie chcę marudzić, więc nadmienię tylko, że ludzie pląsający na ulicach nie przyczyniają się do poprawy płynności ruchu samochodowego w godzinach szczytu. Bębny natomiast, podobnie jak swego czasu świszczący wiatr, sprawiają, że rodzi się we mnie lekka agresja. Mąż twierdzi, że to hormony... Ja doszukuję się innej przyczyny... Ostatnio było tak głośno, że muzyka z zewnątrz, przy zamkniętych oknach, zagłuszała radio. Ale w końcu to Indie! Tu nigdy nie jest cicho, nawet ciemność za oknem wiecznie trąbi, bzyczy, brzęczy i szeleści. Ostatnio żartowaliśmy z Mężem, że niedługo, wyjeżdżając z Mumbaju, jak pewien mieszkaniec Nowego Jorku w amerykańskim filmie, będziemy musieli zabierać ze sobą nagrane odgłosy miasta, aby usnąć.

W Indiach obchodzono ostatnio dwa duże święta, jedno muzułmańskie, a drugie hinduskie. Pierwsze z nich to Bakri Eid, które wypadało w tym roku we wtorek, 22 września. Pierwszy raz czytałam o tym święcie dawno temu i byłam go nawet ciekawa. W tym roku, rozważałam nawet czy nie wybrać się na robienie zdjęć. Zastanawialiśmy się równieź z Mężem, czy nie należy lepiej zaplanować zakupów, gdyż podejrzewaliśmy, że tego dnia nasz rynek może być zamknięty. Potem o Bakri Eid po prostu zapomniałam. Przypomniałam sobie, kiedy we wtorek rano wyszłam po zakupy i zobaczyłam mężczyznę, który był dosłownie skąpany we krwi. Obryzgana głowa, nasiąknięta krwią biała koszula – widok był tak przerażający, że prawie krzyknęłam. W pierwszej chwili pomyślałam, że musiał się w pobliżu wydarzyć jakiś straszny wypadek i zaczęłam szukać wzrokiem innych ofiar. Potem przypomniałam sobie, że to TEN dzień! I już nie miałam ochoty ani na robienie zdjęć, ani nawet na obserwowanie samego rytuału...

Bakri Eid jest obchodzone, aby upamiętnić wiarę proroka Ibrahima, któremu Allah objawił się we śnie i zażądał od niego, aby ten złożył mu w ofierze to, co najbardziej kocha. I tak padło na ukochanego syna Ibrahima. Mężczyzna zabrał chłopca na górę Mina, by tam dokonać ofiary. Zamknął oczy i opuścił miecz na głowę syna. Kiedy otworzył ponownie oczy, okazało się, że syn stoi cały i zdrowy obok, a ofiara została dokonana z barana. Czy tylko mi ta historia wydaje się znajoma?! Jest to święto ofiarowania. Jak sama nazwa wskazuje, muzułmanie składają tego dnia dary Allahowi, aby podziękować za pomyślność i sprzyjający los. Nie są to niestety ofiary z kwiatów i owoców. Jako część obchodów, rytualnie zabija się, podobno na podwórzach i rogach ulic, różnorakie zwierzęta czteronożne. Są to najczęściej kozy, owce, barany, krowy i wielbłądy. Mięso dzielone jest na trzy równe części. Jedna pozostaje w rodzinie, druga trafia do krewnych, a trzecia, jako że muzułmanie wierzą, że tego dnia każdy współwierca powinien móc cieszyć się mięsnym posiłkiem, oddawana jest biednym i potrzebującym. 

Ostatnio na temat Bakri Eid toczyła się w prasie dyskusja. Pamiętacie na pewno, że w Maharastrze za posiadanie wołowiny można trafić do więzienia. No właśnie! Jest to pierwsze Bakri Eid od czasu, gdu wprowadzono ograniczenia w uboju krów i posiadaniu wołowego mięsa. Muzułmanie w Mumbaju negocjowali z władzami, aby na trzy dni, kiedy obchodzony ma być festiwal, znieść obowiązujący zakaz. Argumentowali to faktem, że kozy są droższe od krów i najbiednieszych nie będzie stać na wypełnienie obowiązku religijnego. Poza tym, zgodnie z tradycją mięso dużego zwierzęcia, takiego jak krowa, wystarcza w rytuale dla siedmiu osób, natomiast koza albo owca tylko dla jednej. Władze pozostały jednak nieugiete!

Tymczasem Wesołego Bakra Eid!
Źródło: http://www.happydiwali2015imagesdownload.in/2015/09/bakra-eid-mubarak-fb-status-whatsapp.html

Kolejne święto, którego odbywanie się na ulicach Mumbaju mogliśmy ostatnio obserwować to Ganesha Chaturhi. Jest to hinduski festiwal ki czci Ganeshy, boga o ciele człowieka i głowie słonia. 

Ganeshę przedstawia się jako czterorękiego mężczyznę, o złotej, niebieskiej lub czerwonej skórze oraz głowie słonia. Charakteryzują go cechy słonia: mądrość i siła. Uznawany jest za boga obfitości i dobrobytu, a symbolizuje to jego wielki brzuch. Genesha lubi jeść i zazwyczaj trzyma tacę ze słodyczami. Jako wierzchowca dosiada szczura. Bóg usuwa przeszkody i zapewnia powodzenie w przedsięwzięciach, jest patronem alfabetu, uosabia witalność i żywotność i ogólnie wydaje się bardzo sympatyczny. Tylko dlaczego ma głowę słonia? Hindusi porafią wszystko wyjaśnić - oczywiście każdy zapytany opowie co innego i przedstawi swoją wersję. Według legendy, którą ja słyszałam, Parvati, żona Shivy ulepiła Ganeshę z gliny pod nieobecność męża. Ganesha był jej ukochanym i wyczekanym synem. Pewnego dnia poprosiła chłopaka, aby pilnował, by nikt nie podejrzał jej w czasie kąpieli. Wtedy do domu wrócił Shiva i rozgniewany faktem, że w sypialni jego żony jest jakiś młodzieniec, który jeszcze ma czelność zabraniać mu wstępu do pomieszczenia, postanowił odciąć mu głowę. Tak też uczynił. Kiedy zrozpaczona Parvati wyjaśniła mu, co się właśnie stało, postanowił się zrehabilitować i obiecał zamontować Geneshy głowę pierwszego zwierzęcia, jakie spotkają. Padło na słonia.

Ganesha Chaturhi jest obchodzony jako dzień narodzin Ganeshy. Festiwal jest celebrowany w całych Indiach, ale podobno właśnie w Mumbaju odbywa się to w sposób szczególnie widowiskowy i masowy. Podobnie jak w przypadku Bekri Eid obliczany jest on według kalendarza księżycowego i jest świętem ruchomym. W tym roku rozpoczął się 17 września. Trwa on niezmiennie co roku dziesięć dni, a jedenastego dnia, kolorowe procesje wyznawców, transportują posążek Ganeshy, aby go utopić. Topienie może się również odbyć 1, 3, 5, 7 albo 9 dnia. Nie pytajcie dlaczego! Kiedy zapytałam Krishnę wyjaśnił mi, że kiedy w domu przebywa posążek Ganeshy, musi być spełnionych wiele wymogów, aby okazać mu należyty szacunek. Na przykład, w domu nie wolno wykonywać ciężkich prac, nie wolno jeść mięsa oraz trzeba statuetkę ozdabiać i odprawiać przy niej szczególne rytuały. Myślę więc, że długie goszczenie Ganeshy jest po prostu kłopotliwe dla domowników. 

Przygotowania do festiwalu rozpoczynają się już kilka miesięcy wcześniej. Utalentowani rzemieślnicy tworzą posążki, a potem je malują i ozdabiają. Figurki osiągają rozmiary od malutkich, do mierzących ponad 6 metrów. Te największe nie trafiają jednak to domów, ale do specjalnych czasowych świątyń, gdzie odwiedzane są przez tłumy. W tym miejscu wprowadzę do słownika moich czytelników dwa nowe słowa: Pandal oraz Murti. Pandal jest to rodzaj tymczasowej konstrukcji związanej z uroczystościami religijnym. Zazwyczaj jest to wymyślna i bogato zdobiona platforma albo namiot. Murti natomiast, to przedmiot, obraz czy rzeźba przedstawiające wizerunek boskiego ducha. Murti nie jest siedzibą bóstwa – ma służyć jedynie jako narzędzie ułatwiające nawiązanie z nim kontaktu podczas medytacji i modlitwy. Z tego właśnie powodu, Murti są na koniec rytualnie niszczone. Zdarzyło się tak, że razem z koleżanką, która szukała Ganeshy dla siebie, wybrałyśmy się do rzemieślników i miałyśmy okazję podziwiać dzieła ich rąk...

W sklepie z Ganeshami. Czy tylko mi nasuwa się skojarzenie z polską produkcją
krasnali ogrodowych?
Półki sklepowe nie zawsze wystarczają. Pewien rzemieślnik
mi opowiedział, że produkcję rozpoczynają już w lutym.
Klienci przychodzą do sklepu i wybierają sobie posążek.
Czasami przychodzą też z własnym projektem zdobień.
Zafoliowane bóstwa czekają na półkach magazynów
aż do dnia Ganesha Chaturhi, kiedy to mogą zostać
z honorami odebrane i przetransportowane
do domów i ulicznych światyń.
Artysta w czasie prac nad idolem.
Ganesha w formie odlewu gipsowego, jeszcze bez ozdób.
Teraz zapraszam na przegląd (uwaga, nowe słowo) murti...


Ten Ganesha jest pomalowany fluorescencyjną farbą...

A ten Ganesha ma piękne oczy.
Ganesha w wersji niemowlęcej





Jak widać wybór posążków jest ogromny. Każdy znajdzie
coś w swoim guście. A o gustach się podobno nie dyskutuje...
Na posążki Ganeshy można patrzeć jak na kicz, albo też jak na sztukę.
Na oglądanie murti pojechałam bardzo sceptycznie nastawiona,
a kończąc wędrówkę po zakładach rzemieślniczych
szukałam już w myślach miejsca w salonie dla mojego prywatnego Ganeshy.
Ostatecznie pomysł jeszcze raz przeanalizowałam już na spokojnie
i doszłam do wniosku, że jednak mojego Ganeshy nie będzie.
Stwierdziłam, że byłoby to okazanie braku szacunku dla hindusów
i ich tradycji, gdyby mój Ganesha stał na podłodze, w kącie
i pokrywał się kurzem... A tak pewnie by było...

Najpoważniejszy problem związany z obchodami Ganesha Chaturhi jest natury ekologicznej. Obecnie posążki wykonywane są z materiału przypominającego gips (plaster of Paris). W takiej formie wrzucane są również do zbiorników wodnych. Tradycyjnie figurki były lepione z mułu wodnego. Cykl tworzenia i niszczenia w naturze był wtedy zachowany. Jednak produkcja idoli została skomercjalizowana. Z gipsu łatwiej zrobić odlew, figurka jest również lżejsza i tańsza. Jest ona również nierozpuszczalna i szkodliwa dla środowiska, gdyż farby używane do malowania idoli zawierają metale ciężkie. Poza tym, przecież nikt nie sprząta po sobie! Skorupy bogów, którzy utracili już swoją boskość zalegają na plaży. Swoją drogą jest to niesamowite jak szybko proces degradacji bóstwa następuje. Swojemu Ganeshy się śpiewa, zapala kadzidła i okazuje szacunek. Te leżące na plaży, wyrzucone przez morze, połamane, odmoczone i wypłukane z kolorów można potrącać, szturchać i deptać... Podejmowane są liczne inicjatywy, aby choć trochę ograniczyć ilość śmieci i nie zanieczyszczać jeszcze bardziej indyjskich wód. W Goa na przykład, sprzedaż figurek z gipsu jest zakazana – można kupić tylko te wykonane z naturalnych mas. Wszędzie dookoła również nawołuje się do kupowania ekologicznych posążków albo wykorzystywania tych nieekologicznych wielokrotnie. Czy nawoływania odnoszą skutek? Sądząc po tym co widziałam na plaży – niewielki. Ale nie mam też porównania, jak wyglądała sytuacja w poprzednich latach...

Z Mężem byliśmy obecni w niedzielę, 11 dnia topienia, na plaży w Juhu.

Pandal w Bandrze - tymczasowa świątynia, gdzie wierni mogą odwiedzać Ganeshę.
Ulice, na których stały posążki, były ozdobione lampkami choinkowymi.
Wnętrze Pandalu. Bóstwo patrzy na bawiące się dzieci z przymrużeniem oka.
W Indiach to co boskie, łączy się z codziennym życiem.
Oto sposoby w jaki ludzie transportowali Ganeshę na plażę, aby go utopić w morzu.
Przepełniony samochód osobowy z otwartym bagażnikiem, z którego na świat
patrzy dumnie Ganesha. Czasami w bagażniku znajdowało się jeszcze miejsce na głośniki.
Rodzinna procesja z posągiem Ganeshy - cicha, spokojna i dostojna.
Chyba moja ulubiona forma przewożenia Ganeshy. Stosowana najczęściej w przypadku
większych posągów. Ciężarówka pełna ludzi, z głośnikami i bębnami. Wszyscy
radośni i machający w geście pozdrowienia. To co mnie trochę zdziwiło, to fakt, że
tego co wydobywało się z głośników nie nazwałabym inaczej niż TECHNO!?
W sumie to może i lepiej, że nie było to classical hindustani.
W tym miejscu muszę również wspomnieć, że w tym roku padł kolejny rekord.
Pomiary głośności wskazały, że było to najgłośniejsze, zarejestrowane topienie Ganeshy.
Rekord padł na południu Mumbaju i wyniósł 123,7 decybeli. Pomiary w naszej
okolicy dały wyniki oscylujące wokół 110 decybeli.
Teraz mi wierzycie, że można być zmęczonym hałasem?!
To jest największy Ganesha, jakiego widzieliśmy.
Myslę, że mierzył około 3 metrów.
Wejście na plażę w Juhu

Pogoda i pływy bardzo nam sprzyjały. Powiem szczerze, że plaży w Juhu
nigdy nie widziałam piękniejszej. Standardowo szeroka plaża była dodatkowo
odsłonięta przez duży odpływ i w 3/4 zalana płytką warstwą wody.
Wszystko się pięknie mieniło, ale kolory w bardzo jasnym słońcu żyły własnym życiem.
Rodzina żegnająca Ganeshę na plaży

Ganesha wyrzucony przez morze - bóg pozbawiony boskości


Helikoptery policyjne nad plażą w Juhu


Ręka boga...

Radosny pochód
Ostatnie pożegnanie - pomachajmy Ganeshy...
Topienie Ganeshy



Samochód patrolujący plażę


Ciekawa jestem czy ustawiła je tak natura, czy ktoś jej pomógł?





Piasek był tak klejący i przysysający się do podeszw, że prawie sama swoje buty
na plaży zostawiłam...







A tak się dzieje, gdy w euforii zapomni się o wyjęciu portfela
przed wejściem do wody...




Aby bawić mógł się ktoś, ktoś inny musi pilnować butów...

Niektórzy w czasie rozmowy przez telefon bazgrają szlaczki na papierze,
inni budują zamki z piasku...


Umierając w tłumie...


Takiej widoczności na Juhu Beach nie mieliśmy jeszcze nigdy. Pierwszy raz
z tego miejsca było można zobaczyć Sea Link.
Czy też Wam przypomina Freddiego Mercury?









W niedzielę my stwierdziliśmy o 6 wieczorem, że czas wracać do domu. Hindusi świętowali na ulicy całą noc. Słyszeliśmy jeszcze bębny o 5 nad ranem, kiedy zaczynał wyć meczet. Tak jak się chwilę zastanowię to wolę chyba uśmiercać posążki Ganeshy niż kozy na rogach ulic... 

I tylko księżyc nie chciał być czerwony...