Na
początek krótka informacja. Dochodzą do mnie wieści, że niektórzy chcieliby
komentować bloga, ale coś nie działa. Sprawdziłam więc i można zamieszczać
komentarze, wybierając opcję „anonimowy”. Dla tych, którzy anonimowi pozostać
nie chcą, proponuję się podpisać, na przykład mama jako mama, teściowa jako
teściowa, siostra jako siostra itd. Myślę, że rozpoznam. Bardziej skomplikowane
podpisy w formie spersonalizowanych zagadek również bardzo mile widziane...
A
teraz treść właściwa i ostrzegam, będzie bluźnierczo...
W
następny weekend wybieramy się do Chennai, czyli dawnego Madrasu. W okolicach
miasta znajduje się kilka pięknych świątyń, więc postanowiliśmy wykorzystać
sobotę i spróbować najpierw w lokalnych miejscach kultu, tak abyśmy w
Chennai mieli choć trochę doświadczenia w tej materii.
Najpierw
pojechaliśmy z Krishną do świątyni poświęconej Mahalaxmi (Mahalaxmi Temple). Zabraliśmy
ze sobą wszelkie akcesoria, które wydawały się nam stosowne, nie do końca
wiedząc, czego możemy się spodziewać. I tak w plecaku, obok standardowego zestawu
fotograficznego, znalazły się chusta do ewentualnego zakrycia głowy, butelka
wody i trzy pary butów. Oczywiście oprócz tych, które już mieliśmy na nogach!
Dla każdego z nas po jednej parze zapasowych, gdyby po wyjściu ze świątyni
okazało, się że nasze znalazły nowych właścicieli (wchodząc buty należy zdjąć i
pozostawić na zewnątrz) oraz jedne moje, nadmiarowe. Nie mogłam się po prostu
zdecydować, których mi będzie najmniej szkoda, jeżeli przepadną! Ubraliśmy się
też odpowiednio, w długie spodnie i koszule z rękawem. Do tej pory wspominam
naszą wizytę w meczecie w Tunezji, do którego jako głupie dziewczę wybrałam się
ubrana w szorty i koszulkę na ramiączkach. Owszem, wpuścili mnie, ale okręconą
w trzy koce – jeden na biodrach, drugi na ramionach a trzeci na głowie.
Przypominają mi to również bezlitośnie zdjęcia...
Wracając
do Indii, co to samej świątyni - to jedna ze starszych w mieście, poświęcona
bogini dobrobytu i pomyślności, Mahalaxmi. Historia jej powstania związana jest
z budową umocnień linii brzegowej w Mumbaju. Kiedy konstrukcja, jak to się
fachowo nazywa, opaski brzegowej, dwa razy się zawaliła, pewnemu hinduskiemu
inżynierowi, zaangażowanemu w budowę, przyśniła się figurka bogini leżąca na
dnie morza. Rozpoczęto poszukiwania i znaleziono posążek, a budowę umocnień
linii brzegowej zakończono bez dalszych perturbacji. Dla uczczenia Mahalaxmi w
miejscu zdarzenia wzniesiono świątynię.
Świątynia Mahalaxmi - widok od strony ulicy. |
Widok z lotu ptaka. Zdjęcie ze strony: http://mumbai.clickindia.com/tourism/mahalaxmitemple.html |
Obszar świątyni jest bardzo rozległy. Do schodów, po których wchodzi się do głównego budynku, prowadzi alejka, zastawiona po obu stronach straganami. Można tu nabyć przeróżne dewocjonalia - owoce, kwiaty, słodycze, girlandy aksamitek... Już przed wejściem na schody należy zdjąć buty. Niektórzy wchodzą boso, inni w skarpetach - ja trochę żałowałam, że nie pomyśleliśmy wcześniej i nie zabraliśmy naszych. Jakoś nie mogłam się skupić na własnej duchowości, kiedy przypadkiem wzrok zjeżdżał mi na stopy innych odwiedzających świątynię. Intensywnie planowałam czym ja moje mogę po wszystkim w domu zdezynfekować... Od schodów do głównego ołtarza, obowiązuje, bardzo typowy dla Indii, podział na dwie kolejki, męską i damską. Potem należy przejść przez bramki wykrywające metal i dość pozorną kontrolę. Zwiększone środki bezpieczeństwa obowiązują podobno w większości świątyń i zostały wprowadzone po zamachach w 2008 roku.
We wnętrzu
znajdują się wizerunki trzech bogiń: Mahalaxmi, Mahakali i Mahasaraswati.
Wszystkie trzy panie noszą kolczyki (w nosie), złote bransolety i perłowe
naszyjniki. Ta na środku, trzymająca, kwiat lotusu, to Mahalaxmi. W kaplicy można przekazać kupione wcześniej i przyniesione na tacach ofiary kapłanom, którzy z namaszczeniem ułożą je przed figurkami bogiń. Z tyłu,
znajduje się wąski korytarz ze skrzynkami, do których wierni mogą wrzucić monety. Obserwowaliśmy to miejsce chwilę i stwierdziliśmy, że większość osób, zamiast skorzystania ze skrzynek, wpycha monety w tynk, tak aby przykleiły się do ściany.
Potem można jeszcze pozwiedzać rozmaite zakątki i zaułki kompleksu oraz zejść do tarasu nad Morzem Arabskim. Nie jest to na pewno strefa sacrum i nienaruszalności, jakiej moglibyśmy się spodziewać, próbując przenieść na tutejszy grunt znane nam wzorce. Święte kapliczki mieszają się z garkuchniami, sklepami, bankomatami, pod nogami plączą się koty i psy... Po wyjściu oboje się zgodziliśmy, że paradoksalnie czuliśmy się w tym chaosie dość swobodnie. Przyjęliśmy zasadę podążania za tłumem i robienia tego, co robią inni ludzie - to była dobra taktyka! I o dziwo, było to jedno z niewielu miejsc, gdzie nikt na nas nie zwracał uwagi...
W
Mahalaxmi Temple obowiązuje niestety zakaz robienia zdjęć, a aparaty fotograficzne
trzeba zostawić na przechowanie na wejściu, w kanciapie ochrony. Dlatego dysponuję tylko jednym zdjęciem własnej produkcji. Dla zainteresowanych, więcej zdjęć można obejrzeć na oficjalnej stronie świątyni (http://mahalakshmi-temple.com/gal_mahalashmi.asp) albo na Tripadvisorze (http://www.tripadvisor.in/LocationPhotoDirectLink-g304554-d2457515-i37915597-Mahalakshmi_Temple-Mumbai_Bombay_Maharashtra.html).
Po
wyjściu ze świątyni musieliśmy zmienić plany na resztę popołudnia. Okazało się, że nasz samochód nie
chce odpalić. Trochę poczekaliśmy i udało się ustalić, że w pobliżu jest stacja
benzynowa, na której działa warsztat samochodowy. A dyżurny mechanik kończy
nawet za 20 minut przerwę obiadową! Najedzony i w dobrym humorze przyszedł i
wydedukował, że to pompa paliwowa. Zadzwonił po kolegów i zepchnęli nasz
samochód do warsztatu. Sprawny samochód odebraliśmy w poniedziałek!
W oczekiwaniu na diagnozę... |
Niespodziewany brak samochodu humorów nam nie zepsuł - potraktowaliśmy zdarzenie jako kolejną przygodę. Zresztą spotkanie takiej krowy wynagrodziło wszystko... Podejrzewaliśmy jednak, że zadziałał tu palec boski. Tylko czyj? Może to była Mahalaxmi, zła, że
nie przynieśliśmy jej żadnej ofiary? Może Shiva poczuł się zlekceważony, bo
uznał, że to jego świątynię należy odwiedzić jako pierwszą? A może przypomniał o
sobie zazdrosny Jahwe z religii, którą próbowano nam wpoić przez większość życia? Któreś bóstwo wkurzyliśmy na pewno. A może nawet wszystkie! No cóż - stwierdziliśmy. Samochód da się naprawić a bogowie muszą sobie sami poradzić ze
swoim złym humorem. I poszliśmy
do Allaha...
Meczet
Haji Ali leży dosłownie kilka kroków od Mahalaxmi Temple. Większość przewodników wymienia go w czołówce miejsc wartych zobaczenia w
Mumbaju. I można tam robić zdjęcia!
Haji Ali został zbudowany w 1431 roku. Jest to jednocześnie świątynia muzułmanów i grób Pir Haji Ali Shah Bukhari, który tuż przed pielgrzymką do Mekki zdecydował się porzucić wszelkie radości życia. Legenda głosi, że święty utopił się w miejscu, gdzie został postawiony meczet. Świątynia zbudowana jest z pięknego białego marmuru z Makrany z Rajasthanu, tego samego, z którego wykonane jest Taj Mahal. Podobno w ciągu tygodnia odwiedza ją nawet 80 tysięcy ludzi różnych kast i wyznań. W centralnej świątyni na środku znajduje się grób, przykryty przez czerwone i zielone chaddary, czyli nakrycia nagrobne. Ołtarz wsparty jest na ramie wykonanej z marmuru i srebra oraz ozdobiony motywami wykonanymi z niebieskiego, zielonego i żółtego szkła. Budowla jest pięknie położona, na środku Morza Arabskiego, a można do niej dojść wąską i długą na około pół kilometra groblą. W czasie najwyższego przypływu ścieżka jest zalewana do takiego poziomu, że brodzi się po kostki w wodzie. Po obu stronach zastawiona jest przez stragany i ludzi sprzedających jedzenie oraz wszelakie, zazwyczaj do niczego nie potrzebne, dobra. Pełno jest tam również żebraków i ludzi rozmaicie okaleczonych, proszących o jałmużnę.
Haji Ali został zbudowany w 1431 roku. Jest to jednocześnie świątynia muzułmanów i grób Pir Haji Ali Shah Bukhari, który tuż przed pielgrzymką do Mekki zdecydował się porzucić wszelkie radości życia. Legenda głosi, że święty utopił się w miejscu, gdzie został postawiony meczet. Świątynia zbudowana jest z pięknego białego marmuru z Makrany z Rajasthanu, tego samego, z którego wykonane jest Taj Mahal. Podobno w ciągu tygodnia odwiedza ją nawet 80 tysięcy ludzi różnych kast i wyznań. W centralnej świątyni na środku znajduje się grób, przykryty przez czerwone i zielone chaddary, czyli nakrycia nagrobne. Ołtarz wsparty jest na ramie wykonanej z marmuru i srebra oraz ozdobiony motywami wykonanymi z niebieskiego, zielonego i żółtego szkła. Budowla jest pięknie położona, na środku Morza Arabskiego, a można do niej dojść wąską i długą na około pół kilometra groblą. W czasie najwyższego przypływu ścieżka jest zalewana do takiego poziomu, że brodzi się po kostki w wodzie. Po obu stronach zastawiona jest przez stragany i ludzi sprzedających jedzenie oraz wszelakie, zazwyczaj do niczego nie potrzebne, dobra. Pełno jest tam również żebraków i ludzi rozmaicie okaleczonych, proszących o jałmużnę.
Wejście na groblę prowadzącą do meczetu. |
Meczet Haji Ali |
Meczet nie jest dostępny w porze najwyższego przypływu. My byliśmy tam, kiedy wody zaczęły już opadać. Na zdjęciu widok w stronę stałego lądu. |
Wejście do meczetu |
Tak, mniej więcej, wygląda sam grób z dywanami - zdjęcie ze strony http://www.mountainsoftravelphotos.com |
Kopuła meczetu |
Widok na Mumbaj |
Widok na Mahalaxmi Temple. Jak wspominałam kompleks ma taras schodzący do Morza Arabskiego. |
Pod koniec dnia szczęście się do nas uśmiechnęło i udało się nam wrócić do domu wymarzonym Ambassadorem.
Allaha
chyba jakoś specjalnie nie zdenerwowaliśmy. A nawet jeśli! Przecież zostaje
jeszcze ciągle Budda...