piątek, 14 sierpnia 2015

Nie taki straszny monsun, jak go malują

Kiedy zobaczyłam, z jaką datą opublikowałam ostatni wpis, to aż sama się zawstydziłam. Bardzo dawno mnie tu nie było! Na początku lipca byliśmy na urlopie. Potem odpoczywaliśmy po urlopie. A już jest przecież sierpień! Czas płynie bardzo szybko, a my płyniemy razem z nim... I nie wiem, czy należy ten stan nazwać stabilizacją czy rutyną? Postaram się opowiedzieć co u nas nowego, a zacznę od monsunu!

Monsun miał być obfity i nadejść wcześnie. O tym, że się spóźniał pisałam, kiedy wszyscy na niego jeszcze czekaliśmy. Zaczęło padać w niedzielę, 7 czerwca, po południu. Od rana było bardzo pochmurno, potem niebo zaczęło się robić granatowe. Grillowaliśmy właśnie na tarasie... Przeanalizowaliśmy sytuację i oszacowaliśmy, że mamy jakieś pięć minut na zgaszenie grilla i ewakuację z balkonu. To była słuszna decyzja, a mięso musiało się niestety upiec w mikrofalówce. Padało do końca dnia. Ale nie było burzy! Nie było bębnów i fajerwerków! Po prostu lunęło! Może byłam nawet trochę zawiedziona, bo tak bardzo chciałam zobaczyć tę spektakularną burzę, którą wszyscy mi obiecywali...

Ciemne chmury nad Mumbajem - witaj monsunie! Wtedy stwierdziliśmy, że
trzeba uciekać z balkonu...
Na południu już pada...
Mąż na tarasie moknie w naszym pierwszym monsunowym deszczu...

Po inauguracji sezonu przez dwa tygodnie monsun zachowywał się wzorcowo. Czasami padało, ale nie na tyle by schłodzić powietrze. Temperatura ciągle rosła, zamiast spadać, a wszystko dookoła nas parowało. Przez te dwa tygodnie ciągle też w Mumbaju wybuchały pożary. Właściwie codziennie było gdzieś widać snujące się, czarne dymy. Po głębszym przemyśleniu sprawy stwierdziłam, że zjawisko jest usadnione. Większość budynków w Mumbaju, wyposażona jest w bardzo stare i nigdy nie remontowane instalacje elektryczne. Jeżeli przez cały rok w mieście nie pada, to logiczną konsekwencją jest, że na początku monsunu, na skutek zwarć, spłonie wszystko to, co powinno było spłonąć przez kilka ostatnich miesięcy, od czasu zakończenia poprzednich deszczów.

Ten pożar był najbardziej spektakularny. Ale właściwie codziennie pojawiały
się gdzieś dymy nad miastem. Pożary wybuchały głównie w slumsach.

Przez całe dwa tygodnie wiał również bardzo silny wiatr. Jak do tej pory, to właśnie ten okres w Indiach wspominam najgorzej. Podmuchy były tak silne, że w nocy budziły mnie uderzenia powietrza o szybę, a na szparach okiennych wiatr zaczął świszczeć melodie. No i do tego balkon, na którym wszystko latało. Stwierdziłam, że dłużej nie mogę – po prostu zwariuję! I wykończy mnie wiatr! Nie woda! W nocy nie spałam, a w dzień chodziłam rozkojarzona i do furii doprowadzało mnie ciągłe wycie i świszczenie... W drugim tygodniu włożyłam do uszu zatyczki. Pomogło!

Jak już wspomniałam pierwszy deszcz monsunowy uważam za rozczarowujący. Ale monsun nie pozwolił, abym długo czuła się zawiedziona. 17 czerwca, w środę w nocy zaczęło intensywnie padać. Padało cały czwartek. Dzień i noc. Tak samo intensywnie. W piątek okazało się, że Krishna, nasz kierowca, nie jest w stanie do nas dojechać, bo zalane są tory kolejowe. Mąż stwierdził, że spróbuje się dostać do pracy taksówką, albo rikszą, ale tak naprawdę nasza ulica też była zalana. Postanowił więc, że będzie pracował z domu. Do jego biura udało się dotrzeć tylko nielicznym! Tymczasem, za oknem ciągle padało. Wiatr też nie przestawał wiać i w efekcie na balkonie zaczęło tworzyć się coś na kształt fal.


Tak wyglądała nasza ulica - widok z okna. Poniżej dwa filmy
(taki eksperyment - zobaczymy jak będą działały).
Pierwszy film pokazuje intensywność opadów. Nie jest to krótkie oberwanie chmury -
tak padało bez przerwy, przez wiele godzin. Drugi, to ujęcie
fal, jakie wiatr tworzył na naszym balkonie.


Z czasem zaczęliśmy dostawać zdjęcia od znajomych i wtedy dopiero uświadomiliśmy sobie co dzieje się w mieście. Trudno opisać to słowami! Totalny paraliż! A padać wcale nie zamierzało przestać! (Żadne z poniższych zdjęć nie jest niestety mojego autorstwa - pochodzą od znajomych, znajomych znajomych oraz z lokalnej prasy.)

Wody spokojnego zazwyczaj Morza Arabskiego - fale rozbijające się o Sea Link.
South Mumbaj - Gateway to India

Pływające pociągi. Ten pociąg jedzie! Jak wysoka musiała być więc woda
w miejscach, gdzie ruch pociągów został wstrzymany?

Woda na ulicach była tak wysoka, że wlewała się
przez drzwi do autobusów.
To jest moje ulubione zdjęcie - łódką między peronami...

Piątek przetrwaliśmy z makaronem, konserwą tuńczyka i pomidorami z puszki, nie mogąc tak naprawdę wyjść z podziwu nad gwałtownością sił przyrody. Ale wieczorem, kiedy pojawiła się prognoza pogody, zapowiadająca podobnie intensywne opady deszczu przez kilka kolejnych dni, zaczęliśmy powoli panikować. Po pierwsze, w domu nie było już nic do jedzenia, a drogi były na tyle zalane, że zamknięto restauracje i nie można było zamówić jedzenia z dostawą. Po drugie, błyskawicznie, w ciągu dwóch deszczowych dni, zaczęły nam się od wilgoci tworzyć pęcherze na ścianach i odpadać farba. Książki zaczęły się rolować. Stacja pogodowa pokazywała w środku mieszkania wilgotość 97%! Dosłownie czekaliśmy, aż nam się salonie utworzy chmurka i zacznie z niej kapać deszcz. Pranie generalnie nie schło – wisiało na suszarce i coraz mniej przyjemnie pachniało. Po trzecie, nie mieliśmy w domu żadnej gotówki. Po czwarte wreszcie, wyglądało na to, że będzie tylko gorzej! A to przecież lipiec miał być najbardziej deszczowy! A tu już w czerwcu, po dwóch tygodniach, taka masakra?!

W sobotę rano ciągle padało. Ale udało się przynajmniej udrożnić torowiska i przywrócić ruch pociągów. Miasto powracało powoli do życia. Krishna natomiast wziął sobie za punkt honoru, aby do nas dotrzeć. Wsiedliśmy w samochód z zamiarem kupienia zapasów jedzenia, odwilżacza do powietrza (zanim nasze rzeczy wilgoć zniszczy!) oraz wyjęcia z bankomatu gotówki. Udało się wszystko, oprócz ostatniego punktu. Nie działał żaden bankomat, żadnego banku, do którego Mąż z poświęceniem brodził po kolana w wodzie! Kiedy deszcz się nasilał, to na ulicy woda nam się wlewała drzwiami do samochodu. Bardziej płynęliśmy niż jechaliśmy, ale udało się jakimś cudem nie zalać silnika. Potem tylko Mąż opowiadał, że kontrolki w samochodzie zaczęły działać losowo, migając czasami niczym dyskoteka. Osuszacz powietrza natomiast, potrafi zebrać w ciągu deszczowego dnia 12 litrów wody...



Jak więc doszło do takiego kataklizmu w mieście (podobno!) świetnie przygotowanym (pamiętacie czyszczenie studzienek kanalizacyjnych!), w kraju gdzie monsun nadchodzi co roku z precyzją szwajcarskiego zegarka? Skumulowały się dwa czynniki: intensywne opady oraz pływy. Ostatecznie przestało padać dopiero w sobotę wieczorem. W ciągu 72 godzin (czwartek, piątek, sobota) spadło 604 mm deszczu, podczas gdy średnia ilość opadów zarejestrowanych w poprzednich latach dla całego czerwca wyniosła do tej pory 523 mm. Poza tym, hip hip hurra, to właśnie w naszej dzielnicy, Santacruz, odnotowano rekordowe opady, a co za tym idzie, również rekordowe podtopienia. Jeżeli chodzi natomiast o pływy, to Mumbaj miał pecha, bo zaczęło padać w czasie najwyższego przypływu. Woda morska zalała kanalizację i woda deszczowa nie miała już gdzie spływać. 

Kiedy przestało padać, to zadaliśmy sobie z Mężem dwa pytania. Po pierwsze, czy takie zachowanie monsunu było normalne? Podobno nie. Bardzo rzadko zdarzają się aż tak intensywne i długo trwające opady deszczu. Aż tak silne wiatry, także nie są typowe dla monsunu. Po drugie, przemknęło nam przez myśl – co teraz? Jeżeli monsun już teraz, w środku czerwca, przewyższył średnią miesięczną ilość opadów, to czy już w czerwcu więcej nie będzie padało? Czy wprost przeciwnie - monsun zamierza w tym roku sięgnąć po kolejne rekordy? Rzeczywiście, do końca czerwca padało relatywnie niewiele. To znaczy tyle, że właściwie każdego dnia, było można na dwie godziny wyskoczyć na zakupy i nadmiernie nie zmoknąć. Ogólnie monsun w tym roku jest jakiś dziwny! W tym momencie na przykład, pada bardzo intensywnie wszędzie poza Mumbajem. Generalnie udało nam się również zrozumieć o co tak naprawdę z monsunem chodzi. Wcale nie intensywność czy częstość opadów są tu najbardziej istotne. Chodzi o niepewność! W czasie monsunu niebo jest przez 80% czasu bardzo zachmurzne i nigdy nie wiadomo, kiedy zacznie padać. Czyli przeformułowując myśl - w każdej chwili może niespodziewanie zacząć padać deszcz o intensywności prysznica! Tak właściwie to nasza woda pod prysznicem ma chyba słabsze ciśnienie od tej monsunowej z nieba...

Czego jeszcze nowego się nauczyliśmy o monsunie?

W monsunie nie wolno jeść ryb, zarówno świeżych jak i mrożonych. Coś o tym już wcześniej słyszałam, ale ostatecznie przekonała mnie historia znajomego znajomych, który spędził z ostrym zatruciem sześć dni w szpitalu, po tym, gdy skusił się na rybkę w bardzo drogim i podobno bezpiecznym hotelu.

Kiedy zobaczy się ludzi tańczących w kałuży, nie należy do nich dołączać. A tak na poważnie, to porażenie prądem z zerwanych kabli ukrytych w wodzie, jest bardzo częstą przyczyną śmierci w czasie monsunu.

W czasie monsunu Mumbaj robi się niebieski. Ten fenomen udało nam się rozwikłać, gdy znajomi opowiedzieli nam, jak właściciel mieszkania uszczelnił im przeciekające okno. Zasłonił niebieską folią! Niebieskie są dachy, okna, czasami całe ściany. Widzieliśmy nawet samochów z niebieskim dachem...

Dowiedzieliśmy się o istnieniu nieznanej nam dotąd choroby, Leptospirozy (Leptospirosis), którą można się zarazić przez kontakt z zakażoną wodą. Nie mam wcale na myśli jej picia - moczenie stóp w wodzie monsunowej czasami wystarczy. Stąd też zamówiliśmy kalosze, które czekały na nas do odbioru w Polsce. Zamówienie wysłaliśmy tuż przez 72-godzinnymi opadami deszczu. Powiem szczerze, że kiedy deszcze i wiatry szalały, a my wyglądaliśmy przed okno, to przemknęło mi wtedy przez myśl, że nasze kalosze mogą okazać się za krótkie i być może bardziej sensownym zakupem by były takie gumowe spodnie na szelki, w których się ryby łowi albo szamba czyści...

Mokre Kanie wyglądają dość żałośnie, jak kury... W kwietniu nasza Kania przyprowadziła partnera i od tego czasu przesiadują na klimatyzatorze razem. Przed monsunem podejrzewaliśmy, że niedługo pojawią się pisklęta. Młodych do tej pory nie zauważyliśmy, ale zawsze, co dwie Kanie, to nie jedna!

Tu wcale nie mokre, dostojne Kanie, spożywają posiłek...

Czy monsun ma jakieś pozytywne strony? Kiedy pada, robi się zdecydowanie chłodniej. Wczoraj było nawet 26 stopni! Spaliśmy pierwszy raz od bardzo dawna przy otwartym oknie. Poza tym, w czasie monsunu wszędzie dookoła bujnie rozkwita roślinność. Są nawet takie miejsca, które ze względu na przyrodę, są właśnie w tym okresie najbardziej warte zobaczenia. Jednym z nich jest Sanjay Gandhi National Park, znany powszechnie pod nazwą Borivali National Park. Byliśmy tam w ostatnią sobotę. Jest to jeden z nielicznych parków przyrody na całym świecie, który położony jest w granicach miasta. Na jego terenie znajdują się Kandheri Caves, wydrążone w skałach jaskinie buddyjskie, z których najstarsze pochodzą z 1 wieku p.n.e., a najmłodsze z 10 w n.e. W parku, na wydzielonych terenach żyją lwy i tygrysy. Na wolności można natomiast się natknąć na małpy, sarny i jelenie, jeżozwierze, leopardy, całe spektrum ptactwa, a przy odrobinie szczęścia nawet hieny czy antylopy. W czasie monsunu szanse na spotkanie zwierząt są większe, gdyż przychodzą one do wyschniętych poza sezonem wodopojów. Przy jeszcze większej dawce szczęścia (albo pecha?!) można przywitać się z pytonem, kobrą albo innym, równie atrakcyjnym gadem. Bolivari National Park, jak to zazwyczaj bywa w przypadku większych kompleksów leśnych położonych w granicach metropolii, nazywany jest często zielonymi płucami miasta. Czy w Indich to się sprawdza? Jest tam rzeczywiście cicho i spokojnie w porównaniu do Mumbaju. Uderza powietrze, przesycone wilgocią tropikalnego lasu. Pierwszy dyskomfort poczuliśmy, gdy okazało się, że po uiszczeniu stosownej opłaty, do parku można wjechać motocyklem, rikszą lub samochodem. Potem okazało się jeszcze w dodatku, że Hindusi swoje zwyczaje drogowe przenoszą również na wąskie i błotniste drogi parku. Pod koniec byliśmy już mocno zirytowani, kiedy kolejny idiota trąbił, jadąc dużo powyżej ograniczenia prędkości, bo mu piesi nie chcieli się teleportować albo odfrunąć. Jesteśmy po prostu przyzwyczajeni, że jak się wchodzi do miejsca szumnie nazywanego „parkiem narodowym” bądź „rezerwatem przyrody”, to można innych zachowań oczekiwać i pewnego poszanowania dla tej właśnie PRZYRODY się spodziewać. Ale cóż, to są Indie...  

Na koniec kilka zdjęć z Bolivari National Park. Kobry ani antylopy nie spotkaliśmy, ale też było fajnie...


Droga w Bolivari National Park

Jaskinie Kandheri Caves - na razie tylko widok z daleka, następnym razem
tam dojdziemy...
W parku spotkaliśmy małpy,


sarny oraz
...bliżej niezidentyfikowane formy pełzające...
Najmilej z całego spaceru wspominam pewną małpią
rodzinę z maleństwem. Byli przyjaźnie do nas nastawieni,
a mały był bardzo nieporadny, psotny i ciekawy.



Tu przykład sesji modowej... Bardzo mi nie pasuje zestawienie błotnistych dróg
z eleganckimi sukniami, ale co kto lubi!
A tu, na dalszym planie para pozuje fotografowi. Zastanawialiśmy się czy to
sesja ślubna, czy może najnowszy plakat do filmu Bollywood?
Na szczęście, z nami nikt nie chciał sobie robić zdjęć tego dnia...