środa, 28 stycznia 2015

Odkrycie lingwistyczne, czyli podsumowanie tygodnia

Czas mija, a w niektórych sprawach nic się nie dzieje! Na przykład w kwestii naszego konta bankowego. Nie do końca rozumiem, na czym polega problem - po prostu nie jestem w stanie pojąć fenomenu indyjskiej biurokracji...  

Przynajmniej Brian się pojawił! Ale po kolei...

W poprzednią środę zrobiłam zakupy w naszym lokalnym sklepie i poprosiłam, żeby je dostarczyli na 16. Nic specjalnego woda, soki, mleko – zapasy na najbliższy tydzień. Kiedy 20 minut przed umówionym czasem zadzwonił domofon, nie byłam specjalnie zaskoczona. Wszak w Indiach pojęcia czasu i punktualności są bardzo płynne. Podniosłam słuchawkę domofonu, zapytałam dla formalności „kto tam?”, uzyskałam odpowiedź, której, tak jak zazwyczaj, nie zrozumiałam i nacisnęłam przycisk odblokowania drzwi wejściowych. Standardowa procedura! Jakie było moje zdumienie, gdy z windy wysiadł Brian, z drabiną i ekipą pomocników. Otworzyłam drzwi szerzej, zapraszając ich do środka, żeby się nie rozmyślili i nie uciekli. Panowie wymienili (wreszcie!) stłuczony klosz od lampy w przedpokoju. Byłam pod wrażeniem, że Brian pomyślał nawet o tym, żeby wymienić także ten drugi, nie zepsuty, tak aby oba do siebie pasowały. Klosz był rozwalony od dwóch lat – Saraswati pochwaliła mi się jak pewnego razu zbyt intensywnie myła mopem podłogę... Tak więc, zmotywowanie Briana, aby go wymienił w ciągu niespełna dwóch miesięcy naszego pobytu w Indiach, uważam za mój osobisty sukces. Panowie wymienili również nieświecące lampki w salonie i sypialni. Do zrobienia pozostały ciągle konserwacja filtra do wody i klimatyzatora. Kiedy zapytałam Briana, kiedy mogę się go spodziewać w celu wykonania wyżej wspomnianych napraw, odpowiedział, jak zwykle zresztą, „jutro do pani zadzwonię”. Tylko miał chyba na myśli inne jutro niż ja...

Nasze rzeczy ciągle do nas nie dotarły, choć mieliśmy wielką nadzieję, że nastąpi to w poprzednim tygodniu, jeszcze przed Republic Day. Dotarły do nas natomiast informacje, że na drodze do portu sytuacja się zaostrzyła. Kierowcy zniecierpliwieni zablokowanymi drogami zaczęli rzucać kamieniami w stronę policji i doszło do zamieszek. Część samochodów z towarami została podpalona i porzucona. Może więc i dobrze, że sprawa z naszym kontenerem się tak przeciągnęła... Dziś otrzymaliśmy maila, że dostawa naszych rzeczy planowana jest na poniedziałek, 2 lutego, na 10 rano. Czekamy z niecierpliwością!

Ach, no i przywieźli nam wczoraj nasze meble ogrodowe. Wyglądają świetnie! Tylko z większym niepokojem niż zazwyczaj patrzę teraz na ptaki krążące nad naszym tarasem... Swoją drogą, Saraswati znalazła dziś na balkonie pierścionek. Nie mój. Raczej nie jest to prezent od sąsiadów, więc pewnie ptaszyska go komuś podkradły...


Wreszcie powitaliśmy nasze nowe meble! Już jest na czym usiąść, jeszcze
tylko ekspres do kawy by się przydał - mam nadzieję, że przyjedzie cały i zdrowy, w poniedziałek.
A to będzie na pewno mój nowy ulubiony mebel w domu...
Mam nadzieję, że się nie będziemy z Mężem o niego kłócić.
Długi weekend (poniedziałek też był dniem wolnym) minął nam leniwie i powoli. Zniechęceni tym, że ciągle nie ma naszych rzeczy, postanowiliśmy nadać mieszkaniu bardziej domowy charakter i coś ugotować. Na zakupy pojechaliśmy do Reliance Mall, okolicznego centrum handlowego. Nie byliśmy jednak świadomi, że z okazji Republic Day sklepy wprowadzają promocje na wiele produktów. Wchodząc zobaczyliśmy niewyobrażalny tłum ludzi, tak duży, że mieliśmy ochotę od razu się wycofać. Wszystkie alejki były jedną wielką kolejką! Przestrzenie zapchane wózkami zakupowymi, przypadkowo poruszającymi się ludźmi, biegającymi dziećmi. Stwierdziliśmy jednak, że wieczorem trzeba będzie coś zjeść, więc wchodzimy. Pewien starszy Hindus myślał na pewno, że jak będzie poganiał Męża wjeżdżając mu wózkiem w pupę, to ten się zdematerializuje. Ale akcja rodzi reakcję, a uderzenie odrzut – podstawowe prawa fizyki zakupowej. Wystarczyło w kluczowym momencie odbić pupą wózek i od razu w okolicy zrobiło się bardziej kulturalnie. Zakupy skończyliśmy po dwóch godzinach, szczęśliwi, że to już koniec, z kilkoma opakowaniami przypraw, podstawowymi warzywami i serem paneer. Dla tych wszystkich co zapytają rozsądnie, czy zakupów nie można zrobić w przyjemniejszych okolicznościach na bazarku, już odpowiadam. Oczywiście, że można! Tylko piwa tam brak...


Indyjski chlebek - Kulcha
Smażony ser paneer
Efekt końcowy naszego gotowania. Bardzo smaczny, niekoniecznie zdrowy...
Jak na pierwszy raz, byliśmy bardzo zadowoleni.
W poniedziałek mieliśmy Republic Day, czyli święto państwowe, upamiętniające dzień, kiedy w 1950 roku weszła w życie konstytucja, podkreślając ostatecznie niezależność Indii. Co roku organizowane są tego dnia imponujące parady wojskowe. Największa ma miejsce w stolicy, New Delhi, ale inne większe miasta, zwłaszcza stolice stanów, także organizują ten dzień z rozmachem. Zostaliśmy w domu - chcieliśmy zobaczyć w telewizji transmisję głównych obchodów z New Delhi. Po pierwsze, bardzo liczyliśmy, że w tym roku armia indyjska pokaże słonie. Po drugie, na obchody w New Delhi został zaproszony Barack Obama, więc spodziewaliśmy się wyjątkowego wydarzenia. Poza tym, trochę się obawialiśmy i nie chcieliśmy ryzykować dłuższego przebywania w tłumie ludzi, bo już w grudniu dostaliśmy alert bezpieczeństwa, że podejrzewa się, że na ten dzień planowane są zamachy. Na szczęście nigdzie nic się nie wydarzyło!

W New Delhi zaprezentowano indyjską siłę militarną: czołgi, wyrzutnie, helikoptery, samoloty... Nagrodzono orderami bohaterów wojskowych. Poza tym, na kolorowych platformach prezentowały swoją kulturę różne stany i ministerstwa Indii, a dzieci tańczyły i śpiewały. Słoni i broni atomowej nie zaprezentowano! Z pewnych źródeł wiem, że w Polsce TVN też pokazało fragmenty imprezy. Nam najbardziej podobał się przemarsz oddziału na wielbłądach i akrobacje na motocyklach. Akrobacje wywołały też uznanie Baracka Obamy i na dowód tego, w wyrazie aprobaty, podniósł kciuk ku górze. Gest ten był gorąco komentowany w indyjskich mediach przez resztę dnia.


Oddział na wielbłądach
Jedna z figur akrobatycznych na motocyklach


I dokonaliśmy bardzo istotnego odkrycia lingwistycznego... Ale, aby wyjaśnić dlaczego poprawiło nam ono humor na resztę dnia, wrócę najpierw do historii o zamawianiu jedzenia. Tuż po przeprowadzce do mieszkania chcieliśmy zamówić jedzenie. Poprzednia lokatorka zostawiła nam w szufladzie kilka ulotek sprawdzonych knajpek. Losowanie wskazało, że tym razem dzwonił Mąż. Kiedy ktoś odebrał słuchawkę, Mąż z nienagannym brytyjskim akcentem próbował złożyć zamówienie: „Dzień dobry. Chciałbym zamówić jedzenie”. Po drugiej stronie odpowiadział mu bliżej nieokreślony dźwięk: „haaaaaeeee?!”. Chwila konsternacji: „ Czy mówi Pan po angielsku? Chciałbym zamówić jedzenie.” No i znowu w odpowiedzi usłyszał: „haaaaaeeee?!” Tak bezowocna próba komunikacji trwała jeszcze chwilę, po czym po drugiej stronie ktoś po prostu odłożył słuchawkę. Na ulotce podane były trzy numery kontaktowe. Mąż wykorzystał wszystkie, i podejrzewając, że za każdym razem rozmawia z tym samym kolesiem, w dokładnie ten sam sposób, jego cierpliwość się skończyła. Stwierdził dumnie, że woli być głodny niż dalej robić z siebie idiotę. Ja byłam bardziej głodna i moja reputacja była mi chwilowo obojętna. Zadzwoniłam więc jeszcze raz i nauczona doświadczeniem zaczęłam od powitania błyskotliwie jednym słowem „jedzenie?”. Na „haaaaaeeee?!”, które tym razem miałam okazję usłyszeć na własne uszy, zaczęłam po prostu wymieniać nazwy dań, wychodząc z założenia, że wiedzą co mają w karcie. Potem padły pytania o adres i numer telefonu, które już dało się zrozumieć. Pozostałych pytań już nie rozumiałam, ale uparcie powtarzałam dane adresu i numer telefonu, gorąco wierząc, że z mojego słowotoku wybiorą informacje dla siebie istotne. Jedzenie dotarło, i to nawet to, które zamówiliśmy. A mam taką pewność, bo nazwy napisano na paragonie. Nie to, żebym przypadkiem rozpoznawała co jem...


A dlaczego o tej historii wspominam właśnie teraz? Ano, poniedziałek przyniósł ze sobą jeszcze jedno super istotne odkrycie: „जी हाँ” (haaaaeeee) oznacza w hindi „tak”...

2 komentarze: