czwartek, 15 stycznia 2015

Hanging Gardens i Marine Drive cz.2

Po wizycie w Hanging Gardens i Kamla Nehru Park poczuliśmy się zmęczeni. Słońce, temperatura i kurz dały się nam odczuć. Znaleźliśmy przy drodze najbardziej zatłoczoną budkę z jedzeniem i konkludując, że skoro tyle ludzi się tu stołuje to jedzenie musi być smaczne i bezpieczne, złożyliśmy zamówienie.

Tym razem wybraliśmy Dosa. Są to cienkie naleśniki z soczewicy i mąki ryżowej, smażone na ghi, czyli klarowanym maśle. Podawane są w różnych wersjach, z różnymi nadzieniami. Nasze Masala Dosa, były bardzo pikantne, wypełnione farszem z ziemniaków i cebuli oraz doprawione czosnkiem i curry.

Musieliśmy się szybko nauczyć jeść jedną ręką, po hindusku! Myślałam, ze dostaniemy jedzenie na tekturowych talerzykach. Tymczasem Mąż wrócił z dwoma wielkimi, stalowymi tacami. Na każdej leżał Dosa i trzy miseczki z sosami, z których chlapało radośnie przy każdym ruchu. W poprzek przewieszona torebka, na szyi aparat, ręce brudne, dookoła tłum ludzi – będzie zabawa, pomyślałam. Ale było warto! Jedzenie było jak zwykle przepyszne!

Nasze wysiłki zostały nagrodzone przez los. W budce z jedzeniem stępiły się noże i mieliśmy okazję poznać kolejną z ciekawych indyjskich profesji. Mobilnego ostrzyciela noży! Pan przyjechał na specjalnie przerobionym rowerze, który można było zablokować tak, aby na skutek ruchu pedałów, obracało się koło ostrzące. Świetna zabawa! Zwłaszcza gdy lecą iskry.

Na pierwszym planie pan ostrzący noże.
Na drugim budka, w której kupiliśmy pyszne Dosa.

A te iskry to specjalnie dla mnie, do zdjęcia.
Ze wzgórza Malabar zeszliśmy leśnym przejściem do plaży Chowpatty. Na samym końcu zejścia okolica zrobiła się trochę mniej zadbana. Na chodniku pojawiły się domy, odgrodzone od oczu przechodzących tylko niebieską folią. Widać było, że mieszkają tam bardzo biedni ludzie. 

Zejście ze wzgórza Malabar
Widok na Chowpatty Beach
Dom zbudowany na zboczu, przy zejściu z Malabar Hill.
W Indiach nawet bieda nie jest szara...
Uliczny golibroda, ofiara i czekający klienci. Kto następny?
Kiedy byliśmy w Indiach pierwszy raz, w maju 2014, sprawdzić, czy jesteśmy
gotowi, aby tu zamieszkać, jeden dzień przeznaczyliśmy na zwiedzanie South
Mumbai. Łaziłam, jak to ja, ciągle z aparatem przy oku, wpychając się w różne
dziwne miejsca, bo coś ciekawego zobaczyłam. Przy jednej z głównych dróg,
chciałam podejść do krawężnika, przepychając się między słupkami na chodniku.
Pomiędzy dwoma z nich, w cieniu, pod drzewem, wisiała jakaś szmatka. Kiedy nad
nią stanęłam, a właściwie prawie w nią wlazłam, aż krzyknęłam z przerażenia.
To była prowizoryczna kołyska, a w niej spało dziecko. Matka prawdopodobnie
odpoczywała gdzieś obok.
Przy plaży Chowpatty udało mi się jeszcze raz dostrzec to samo.
Jak się dobrze przyjrzycie, to w chuście można nawet zobaczyć kontur dziecka.

Plaża Chowpatty jest jedną z najbardziej popularnych plaż publicznych w Mumbaju. Przylega bezpośrednio do Marine Drive. Jest znana z tego, że co roku, w okolicach sierpnia albo września, setki ludzi gromadzą się na niej, aby uczestniczyć w Ganesh Chaturthi, festiwalowi ku czci Ganeshy. Już nie mogę się doczekać! 

Chowpatty Beach - widok w stronę Marine Drive.
Z Chowpatty Beach pięknie widać Marine Drive.
Kawałek plaży, ogrodzonej barierkami - w środku wysypane ziarno. Taki
większy karmnik dla gołębi, sponsorowany przez jakąś organizację opieki nad zwierzętami.
Nie do końca to rozumiem, bo myślałam, że gołębie, to takie latające szczury,
przenoszą zarazki i choroby, co może być istotne zwłaszcza przy indyjskich
 standardach sanitarnych. Nie to żebym miała coś do szczurów!
Plaża jest też domem dla najbiedniejszych. 
Kolejne zdjęcie pokazujące kontrasty w Indiach...
Z plaży Chowpatty można wejść bezpośrednio na Marine Drive. Jest to ponad cztero-kilometrowy bulwar, zakręcający na kształt litery C, nad zatoką na Morzu Arabskim. Równoległa droga łączy ze sobą Malabar Hill z Nariman Point. Oficjalna nazwa drogi brzmi: Netaji Subhash Chandra Bose Road. Ale na szczęście nikt jej nie używa!  Ze względu na to, jak pięknie wygląda w nocy, oświetlona na całej długości, Marine Drive jest również nazywana „naszyjnikiem królowej”. Większość budynków przy drodze zbudowana została w latach 20-tych i 30-tych XX w., w stylu Art Deco. Usytuowane są tam również jedne z najdroższych hoteli w mieście. Nie ma się czemu dziwić, widok z okna musi zapierać dech!

Wejście na Marine Drive od strony Malabar Hill
Marine Drive, widok w stronę Nariman Point
Marine Drive, widok w stronę Malabar Hill
Jak w każdym bardzo uczęszczanym miejscu, pełno tu przenośnych stanowisk
z lokalnymi przysmakami. W takich okolicznościach, gdzie w południe żar leje się
z nieba, sprzedawcy mogliby zażądać za butelkę wody dowolnej ceny. I tak
ludzie by je kupowali. Ale nie w Indiach! W Indiach na każdym towarze nadrukowana
jest MRP, czyli maksymalna urzędowa cena, po której można go sprzedawać.
Tym sposobem, litrowa butelka wody na Marine Drive kosztuje tyle samo, 
co w każdym innym miejscu - 20 rupii, czyli około 50 groszy.
Kobiety sprzedające kolorowe koraliki na Marine Drive.
Do domu wróciliśmy taksówką. Mąż wymarzył sobie, że przejedziemy się Ambassadorem. Długo próbowaliśmy znaleźć samochód tej marki, ale kierowcy albo mieli pasażerów, albo po prostu się nie zatrzymywali. Zrezygnowani i zmęczeni wsiedliśmy w końcu do pierwszej wolnej taksówki. Samochód był na sposób indyjski zadbany i ozdobiony. Bez przeszkód dojechaliśmy do domu.

Król indyjskich szos - Ambassador. Widok na Marine Drive.
Zgadniecie co to!? To sufit w naszej taksówce!
I mały Ganesha na szczęście!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz