To
był pracowity tydzień!
We wtorek Saraswati znalazła martwego robaka. Był malutki i został zidentyfikowany jako Pigeon Bug (Pluskwa gołębia). Narobiła paniki i podpisaliśmy umowę z PCI, a zwłoki zostały wysłane do laboratorium celu ustalenia przyczyny zgonu. Dzień później pracownik firmy przyszedł na dezynsekcję. Opryskał
wszystkie kąty przeciwko mrówkom i rybikom, oraz porozkładał w szafkach takie
trujące gluty na karaluchy. Mieszkanie jest czyste, ale w Indiach ostrożności
w tym temacie nigdy za wiele. Poza tym, firma skusiła nas swoją ulotką. Jeszcze
w grudniu, świeżo po przeprowadzce do mieszkania, kiedy Mąż pierwszy raz otworzył
skrzynkę na listy, zaatakował go kawałek papieru bogato zadrukowany
karaluchami. Poza tym mają świetne hasło reklamowe: „Kiedy my przychodzimy, oni
się wynoszą...” No i urzekło nas to, że w Indiach nie występuje karaluch
indyjski. Można natomiast spotkać karaluch niemieckiego i amerykańskiego. Ach
ci parszywi turyści i ekspaci! Tyle robactwa przywożą!
Ulotka reklamowa firmy dezynsekcyjnej PCI |
W środę w całych Indiach obchodzono święto Makara sankranti. Za Wikipedią: Celebrowane jest ono w dniu, w którym słońce przechodzi na północną półkulę. Słowo "makara" oznacza znak koziorożca, "sankranti" natomiast to przejście. W ciągu roku jest więc 12 momentów określanych jako sankranti, zaś przejście w znak koziorożca jest szczególnie ważne, gdyż rozpoczyna sześciomiesięczny pomyślny okres, sprzyjający osiąganiu życiowych celów. Jest to koniec zimy i początek nowego okresu, kiedy przyroda budzi się do życia. Święto to jest różnie nazywane i obchodzone, w zależności od części Indii. Zazwyczaj puszcza się w tym dniu latawce. Powszechne jest również dekorowanie krów i ich rytualne karmienie.
Krisha
opowiedział mi, że tradycyjnie, na rozpoczęcie nowego okresu w rolnictwie,
krowy i byki dostawały trzy dni wolne od pracy na polu. Wtedy też szczególnie o
nie dbano, a ludzie mogli również z tej okazji nie pracować.
W stanie Rajasthan natomiast, organizowany jest duży Festiwal Latawców (Kite Festival), obchodzony
szczególnie hucznie w dużych miastach regionu Jaipurze oraz Jodhpurze. Zjeżdżają się
na niego politycy i celebryci, oraz jest on transmitowany w
telewizji.
Cały
czwartek i piątek przeznaczyłam na szukanie mebli ogrodowych. W sobotę je
kupiliśmy. To wcale nie było takie proste! Problem jest taki, że nasze meble
będą musiały dużo wytrzymać – na tarasie nie ma żadnej osłony przed słońcem ani
deszczem. W Mumbaju można kupić meble plastikowe, drewniane, plecione z trzciny albo z
włókien ratanowych. Ja przynajmniej innych już nie widziałam! Objeździłam siedem
dzielnic, odwiedziłam zarówno małe sklepy rzemieślników, jak i wielkie salony z
meblami, przeczytałam mnóstwo w internecie na ten temat. Co ustaliłam? Plastik na słońcu traci kolor. Trzcina również wyblaknie i nie lubi
wilgoci. Drewno, choć zazwyczaj pięknie rzeźbione, jest bardzo ciężkie i trudno
wyczyścić z niego ptasie kupy. Ostatecznie wybór padł na syntetyczny ratan. Czy
dobry? Okaże się w czasie pierwszego monsunu! Lub wcześniej...
Ludzie puszczają latawce z dachów swoich domów. |
Latawce nad Mumbajem |
W
internecie znalazłam pięć sklepów, które sprzedają meble tego typu i
zaopatrzona w notatki z adresami pojechałam z Krishną ich szukać. To też nie
było łatwe! Po pierwsze, dla Hindusa sprawą honoru i zachowania twarzy jest
udzielenie odpowiedzi na zadane pytania. Oznacza to w praktyce, że odpowie on
na pytanie, nawet jeżeli nie będzie na nie znał odpowiedzi. Jeżeli zapytamy czworo
ludzi na ulicy gdzie jest sklep X, to każdy z nich nam dokładnie wyjaśni, tylko
jest bardzo prawdopodobne, że każdy z nich wskaże inną stronę świata. Jaka jest
logika takiego postępowania? Oczekujemy pomocy i on nam pomaga, jesteśmy
zagubieni i rozwiewa nasze wątpliwości, niesie nam tym radość. Co z tego, że we wskazanym miejscu nic nie
będzie – liczy się tu i teraz. On i tak później nie zobaczy naszego
rozczarowania czy złości. Jaki jest na to sposób? Uzyskanie wielokrotnego
potwierdzenia. Jeżeli zapytamy dziesięć osób i pięć z nich wskaże ten sam
kierunek, to jest szansa, że wiedzą o czym mówią. Po drugie, w Mumbaju nie
istnieje coś takiego jak dokładny adres. Tutaj domy mają swoje nazwy, a podając adres należy jeszcze dodać punkt
charakterystyczny, ogólnie znane miejsce, które teoretycznie powinno ułatwić
lokalizację. Dla naszego domu np. takim wskaźnikiem jest Pizzeria Dominos. Kiedy dostaliśmy wytyczne dojazdu na chrzest, na
którym ostatecznie niestety nie byliśmy, wskazówki napisane były w następującym stylu: Jedź
drogą na północ. Kiedy zobaczysz stację benzynową, skręć w lewo. Jedź dalej. Gdy
zobaczysz aptekę, oznacza to, że jesteś na dobrej drodze. Teraz musisz skręcić
w ulicę Y. Gdy zobaczysz kościół, to zapytaj kogoś, gdzie jest ta ulica. I tu
dochodzimy znowu do kwestii pytania o drogę – można naprawdę wiele kół zatoczyć,
zanim znajdziemy interesującą nas lokalizację!
Tak więc, wszystkie sklepy,
których szukaliśmy były bardzo trudne do znalezienia – udało się zlokalizować
cztery adresy z pięciu, z czego jeden sklep już nie istniał.
Wracając z zakupów w sobotę mieliśmy mały wypadek. Mąż nie spojrzał do tyły zanim otworzył drzwi, żeby wysiąść i wjechał w nie motocyklista. Jakby nie było, omijał on nasz samochód z lewej, czyli niewłaściwej, strony (przypominam ruch lewostronny!). Na szczęście nic nikomu się nie stało. Ale takie drobne wydarzenia ciągle nam przypominają, że nie możemy poczuć się zbyt swobodnie i że Indiom należy się respekt.
Wracając z zakupów w sobotę mieliśmy mały wypadek. Mąż nie spojrzał do tyły zanim otworzył drzwi, żeby wysiąść i wjechał w nie motocyklista. Jakby nie było, omijał on nasz samochód z lewej, czyli niewłaściwej, strony (przypominam ruch lewostronny!). Na szczęście nic nikomu się nie stało. Ale takie drobne wydarzenia ciągle nam przypominają, że nie możemy poczuć się zbyt swobodnie i że Indiom należy się respekt.
W
naszym jadłospisie pojawiły się również nowe owoce: jabłko cukrowe (Sugar
Apple) oraz Ber.
Jabłko
cukrowe przypomina blado-zieloną, przerośniętą malinę. Kiedy owoc przekroi się
na pół, w środku kryje się bardzo słodki, biały miąższ osadzony na czarnych
pestkach. Podobno w połączeniu ze schłodzonym mlekiem kokosowym tworzy pyszne
lody – muszę koniecznie spróbować! Jest to owoc wysokoenergetyczny i bardzo
bogaty w witaminy i minerały. A na Filipinach wytwarza się z niego wino.
Ber, zwana również w innych kręgach Ziziphus mauritiana albo Chinee Apple, według internetu, w Polsce nosi równie atrakcyjną nazwę - Głożyna omszona. Owoce są lekko owalne, podłużne i mają gładką zieloną skórkę. Ich miąższ jest jasny i twardy, niekoniecznie smaczny, raczej kwaśno-słodki. Znajdująca się w środku pestka, wielkości 40% owocu, skutecznie utrudnia obieranie i jedzenie. Taka nasza śliwka, tylko bardziej twarda, mniej soczysta i mniej smaczna.
Na
nasze rzeczy ciągle czekamy, ale jest nadzieja na to, że w tym tygodniu je
dostaniemy. Sprawy cudownie przyśpieszyły. Urząd zakończył liczenie kwoty
cła do zapłacenia i spodziewamy się w każdej chwili maila z terminem
dostawy.
Konta
bankowego również nie mamy. Ale i tu widać światełko – przynajmniej tak mi się
wydaje. W poprzednim tygodniu podpisaliśmy stos dokumentów, niektóre nawet
dwa razy na tej samej stronie. Ponaklejaliśmy dziesiątki zdjęć. Przygotowaliśmy
teczki to zabrania dla kuriera, ale on nie przyjechał. Mąż spodziewa się go
dziś. Potem teoretycznie jeszcze tylko trzy dni na aktywację rachunku bankowego
i dostaniemy karty płatnicze. Nawet dwie!
Tylko
na Brian’a ciągle czekamy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz