poniedziałek, 19 stycznia 2015

Ach dzieje się, czyli podsumowanie tygodnia

To był pracowity tydzień!

We wtorek Saraswati znalazła martwego robaka. Był malutki i został zidentyfikowany jako Pigeon Bug (Pluskwa gołębia). Narobiła paniki i podpisaliśmy umowę z PCI, a zwłoki zostały wysłane do laboratorium celu ustalenia przyczyny zgonu. Dzień później pracownik firmy przyszedł na dezynsekcję. Opryskał wszystkie kąty przeciwko mrówkom i rybikom, oraz porozkładał w szafkach takie trujące gluty na karaluchy. Mieszkanie jest czyste, ale w Indiach ostrożności w tym temacie nigdy za wiele. Poza tym, firma skusiła nas swoją ulotką. Jeszcze w grudniu, świeżo po przeprowadzce do mieszkania, kiedy Mąż pierwszy raz otworzył skrzynkę na listy, zaatakował go kawałek papieru bogato zadrukowany karaluchami. Poza tym mają świetne hasło reklamowe: „Kiedy my przychodzimy, oni się wynoszą...” No i urzekło nas to, że w Indiach nie występuje karaluch indyjski. Można natomiast spotkać karaluch niemieckiego i amerykańskiego. Ach ci parszywi turyści i ekspaci! Tyle robactwa przywożą!


Ulotka reklamowa firmy dezynsekcyjnej PCI






W środę w całych Indiach obchodzono święto Makara sankranti. Za Wikipedią: Celebrowane jest ono w dniu, w którym słońce przechodzi na północną półkulę. Słowo "makara" oznacza znak koziorożca, "sankranti" natomiast to przejście. W ciągu roku jest więc 12 momentów określanych jako sankranti, zaś przejście w znak koziorożca jest szczególnie ważne, gdyż rozpoczyna sześciomiesięczny pomyślny okres, sprzyjający osiąganiu życiowych celów. Jest to koniec zimy i początek nowego okresu, kiedy przyroda budzi się do życia. Święto to jest różnie nazywane i obchodzone, w zależności od części Indii. Zazwyczaj puszcza się w tym dniu latawce. Powszechne jest również dekorowanie krów i ich rytualne karmienie.

Krisha opowiedział mi, że tradycyjnie, na rozpoczęcie nowego okresu w rolnictwie, krowy i byki dostawały trzy dni wolne od pracy na polu. Wtedy też szczególnie o nie dbano, a ludzie mogli również z tej okazji nie pracować. 

W stanie Rajasthan natomiast, organizowany jest duży Festiwal Latawców (Kite Festival), obchodzony szczególnie hucznie w dużych miastach regionu Jaipurze oraz Jodhpurze. Zjeżdżają się na niego politycy i celebryci, oraz jest on transmitowany w telewizji.


Ludzie puszczają latawce z dachów swoich domów.
Latawce nad Mumbajem
Cały czwartek i piątek przeznaczyłam na szukanie mebli ogrodowych. W sobotę je kupiliśmy. To wcale nie było takie proste! Problem jest taki, że nasze meble będą musiały dużo wytrzymać – na tarasie nie ma żadnej osłony przed słońcem ani deszczem. W Mumbaju można kupić meble plastikowe, drewniane, plecione z trzciny albo z włókien ratanowych. Ja przynajmniej innych już nie widziałam! Objeździłam siedem dzielnic, odwiedziłam zarówno małe sklepy rzemieślników, jak i wielkie salony z meblami, przeczytałam mnóstwo w internecie na ten temat. Co ustaliłam? Plastik na słońcu traci kolor. Trzcina również wyblaknie i nie lubi wilgoci. Drewno, choć zazwyczaj pięknie rzeźbione, jest bardzo ciężkie i trudno wyczyścić z niego ptasie kupy. Ostatecznie wybór padł na syntetyczny ratan. Czy dobry? Okaże się w czasie pierwszego monsunu! Lub wcześniej...

W internecie znalazłam pięć sklepów, które sprzedają meble tego typu i zaopatrzona w notatki z adresami pojechałam z Krishną ich szukać. To też nie było łatwe! Po pierwsze, dla Hindusa sprawą honoru i zachowania twarzy jest udzielenie odpowiedzi na zadane pytania. Oznacza to w praktyce, że odpowie on na pytanie, nawet jeżeli nie będzie na nie znał odpowiedzi. Jeżeli zapytamy czworo ludzi na ulicy gdzie jest sklep X, to każdy z nich nam dokładnie wyjaśni, tylko jest bardzo prawdopodobne, że każdy z nich wskaże inną stronę świata. Jaka jest logika takiego postępowania? Oczekujemy pomocy i on nam pomaga, jesteśmy zagubieni i rozwiewa nasze wątpliwości, niesie nam tym radość. Co  z tego, że we wskazanym miejscu nic nie będzie – liczy się tu i teraz. On i tak później nie zobaczy naszego rozczarowania czy złości. Jaki jest na to sposób? Uzyskanie wielokrotnego potwierdzenia. Jeżeli zapytamy dziesięć osób i pięć z nich wskaże ten sam kierunek, to jest szansa, że wiedzą o czym mówią. Po drugie, w Mumbaju nie istnieje coś takiego jak dokładny adres. Tutaj domy mają swoje nazwy, a podając adres należy jeszcze dodać punkt charakterystyczny, ogólnie znane miejsce, które teoretycznie powinno ułatwić lokalizację. Dla naszego domu np. takim wskaźnikiem jest Pizzeria Dominos. Kiedy  dostaliśmy wytyczne dojazdu na chrzest, na którym ostatecznie niestety nie byliśmy, wskazówki napisane były w następującym stylu: Jedź drogą na północ. Kiedy zobaczysz stację benzynową, skręć w lewo. Jedź dalej. Gdy zobaczysz aptekę, oznacza to, że jesteś na dobrej drodze. Teraz musisz skręcić w ulicę Y. Gdy zobaczysz kościół, to zapytaj kogoś, gdzie jest ta ulica. I tu dochodzimy znowu do kwestii pytania o drogę – można naprawdę wiele kół zatoczyć, zanim znajdziemy interesującą nas lokalizację! 

Tak więc, wszystkie sklepy, których szukaliśmy były bardzo trudne do znalezienia – udało się zlokalizować cztery adresy z pięciu, z czego jeden sklep już nie istniał.

Wracając z zakupów w sobotę mieliśmy mały wypadek. Mąż nie spojrzał do tyły zanim otworzył drzwi, żeby wysiąść i wjechał w nie motocyklista. Jakby nie było, omijał on nasz samochód z lewej, czyli niewłaściwej, strony (przypominam ruch lewostronny!). Na szczęście nic nikomu się nie stało. Ale takie drobne wydarzenia ciągle nam przypominają, że nie możemy poczuć się zbyt swobodnie i że Indiom należy się respekt.

W naszym jadłospisie pojawiły się również nowe owoce: jabłko cukrowe (Sugar Apple) oraz Ber.

Jabłko cukrowe przypomina blado-zieloną, przerośniętą malinę. Kiedy owoc przekroi się na pół, w środku kryje się bardzo słodki, biały miąższ osadzony na czarnych pestkach. Podobno w połączeniu ze schłodzonym mlekiem kokosowym tworzy pyszne lody – muszę koniecznie spróbować! Jest to owoc wysokoenergetyczny i bardzo bogaty w witaminy i minerały. A na Filipinach wytwarza się z niego wino.

Sugar Apple

Ber, zwana również w innych kręgach Ziziphus mauritiana albo Chinee Apple, według internetu, w Polsce nosi równie atrakcyjną nazwę - Głożyna omszona. Owoce są lekko owalne, podłużne i mają gładką zieloną skórkę. Ich miąższ jest jasny i twardy, niekoniecznie smaczny, raczej kwaśno-słodki. Znajdująca się w środku pestka, wielkości 40% owocu, skutecznie utrudnia obieranie i jedzenie. Taka nasza śliwka, tylko bardziej twarda, mniej soczysta i mniej smaczna.

Ber
Na nasze rzeczy ciągle czekamy, ale jest nadzieja na to, że w tym tygodniu je dostaniemy. Sprawy cudownie przyśpieszyły. Urząd zakończył liczenie kwoty cła do zapłacenia i spodziewamy się w każdej chwili maila z terminem dostawy.

Konta bankowego również nie mamy. Ale i tu widać światełko – przynajmniej tak mi się wydaje. W poprzednim tygodniu podpisaliśmy stos dokumentów, niektóre nawet dwa razy na tej samej stronie. Ponaklejaliśmy dziesiątki zdjęć. Przygotowaliśmy teczki to zabrania dla kuriera, ale on nie przyjechał. Mąż spodziewa się go dziś. Potem teoretycznie jeszcze tylko trzy dni na aktywację rachunku bankowego i dostaniemy karty płatnicze. Nawet dwie!

Tylko na Brian’a ciągle czekamy...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz