Mam
wrażenie, że Hindusi dużą część życia spędzają na czekaniu... I nikt się nie spieszy...
![]() |
Gdzieś w drodze do South Mumbai |
Czeka
się w na ulicach w korkach. Trąbienie nie jest wcale wyrazem zniecierpliwienia.
Jest to rodzaj komunikatu: jestem za tobą i ostrzegam cię, gdybyś przypadkiem mnie
nie widział. No dobrze nie jest tak sielsko! Złoszczą się na siebie, krzyczą,
machają rękoma, a czasami nawet pobiją. Czas dojazdu nie jest to mierzony w
kilometrach, tylko minutach, godzinach... Biuro mojego męża położone jest 6 km.
od mieszkania. Rano dojazd zajmuje mu 30 minut, powrót wieczorem półtorej
godziny.
Kolejny przejaw drogowego poczucia humoru - europejsko-indyjska tablica rejestracyjna. |
Czeka
się w sklepach. Ze względu na kolejki. Ale nie ich długość, tylko skrajną
nieefektywność systemu. Kasjer wyjmie nie za szybko z koszyka każdy
produkt pojedynczo i go obejrzy. Nabije kod. Odłoży z boku. Po skasowaniu
wszystkich towarów zaczynie je pakować do torby. Dopiero wtedy klient wyciągnie
kartę płatniczą i zapłaci. Potem kupujący dokładnie przeczyta paragon i zdenerwowany zacznie szukać karty płatniczej, bo będzie pewny, że kasjer
mu jej nie oddał. Zrobi małą awanturę, ale wszystko skończy się dobrze, bo
znajdzie ją u siebie w portfelu. Potem pan ochroniarz, przy wyjściu, poprosi
każdego o okazanie paragonu, sprawdzi zgodność jego treści z zawartością torby
i przybije pieczątkę. I wszyscy pozostali w kolejce ten system przyjmą. Nikt
nikogo nie pogania, każdy grzecznie czeka...
Czeka również Krishna, kiedy odwiezie mojego Męża na 9 rano do pracy, aż do 19 wieczorem,
kiedy Mąż zazwyczaj wychodzi z biura. Czasami, mniej więcej dwa razy w
tygodniu, Krishna jedzie ze mną na większe zakupy. A co robi w pozostałym
czasie? Czeka i jest do dyspozycji... Taka praca.
Czekają
dozorcy. Każdy z porządniejszych budynków mieszkalnych, a także sklepy i restauracje mają swoją ochronę. Mam na myśli panów w uniformach, siedzących na plastikowych
krzesełkach przed wejściami i kontrolujących kto wchodzi do budynku. Czy jest
to potrzebne? Nie wiem. Skuteczne? Trudno mi powiedzieć, ale raczej bym
wątpiła. Zakres obowiązków – otwieranie bramy, gdy wjeżdża samochód, mówienie dzień dobry i patrzenie
na drzwi wejściowe...
Ochroniarz przy Linking Road |
Czekamy
i my...
Czekamy
na nasze rzeczy. Dopłynęły szczęśliwie 28 grudnia na Rio Blanco do portu w Mumbaju. I tam utknęły! A dlaczego? Okazało się, że port
przyjmuje więcej ładunków niż jest w stanie obsłużyć. W związku z tym odbiór
towarów trwa bardzo długo, bo pracownicy nie są w stanie nic szybko w tym bałaganie odnaleźć. Kontenerów do odbioru
jest tak dużo, że tworzą się korki na drogach dojazdowych do portu. Kierowcy,
którzy staną na tak zablokowanej drodze tracą czas. A czas to pieniądz! Nikt
więc nie chce jeździć do portu po odbiór ładunków. A do portu przypływają nowe
statki, których kapitanowie za nic mają problem portu, i po prostu wyładowują nowe towary.
Błędne koło się zamyka. Dostaliśmy niepokojącego maila: „szacowane jest, że do
marca sytuacja może się pogorszyć”. Tylko nie wiem do końca jak to rozumieć...
A może po prostu mój mózg nie chce przyjąć tego aluzyjnego komunikatu... W tych
okolicznościach przewidziane 15 dni roboczych na kontrolę w urzędzie celnym nie
wydaje się już takie straszne.
Czekamy
na konto bankowe. Mieliśmy podpisać umowę z bankiem w pierwszym tygodniu
grudnia. Potem okazało się, że jeszcze tylko potrzebujemy potwierdzenia
rejestracji w FRRO (urząd do spraw obcokrajowców) i już możemy umawiać termin.
Następnie wypłynęło, że tak właściwie to musimy mieć jeszcze nadany numer
identyfikacji podatkowej. Termin 21 dni roboczych! Wczoraj Mąż wrócił w
informacją, że otrzymaliśmy potwierdzenie wystąpienia z wnioskiem o nadanie
tutejszego NIP’u i z tym dokumentem, w przyszłym tygodniu, powinno się udać
założyć konto. Ach zapomniałam wspomnieć! Brak konta oznacza brak pensji w
indyjskich rupiach! Rachunki niemieckiego Post Banku nie są obsługiwane przez
indyjskie banki. Co za tym idzie – bankomaty nie wypłacają z nich pieniędzy. Bardzo
pozytywnie zaskoczył mnie natomiast polski ING – tym, że działa. Ale żeby nie było tak
kolorowo: limit wypłaty jednorazowej - 10.000 rupii (INR), limit wypłat
jednorazowych z bankomatu – trzy dziennie. A 10.000 INR to około 500 PLN. Naprawdę
trzeba się tu namęczyć, jeżeli potrzebna jest większa kwota...
Czekamy, kiedy chcemy coś załatwić i ktoś ma oddzwonić. Kiedy wreszcie odbieraliśmy
wyczekiwany telefon, po drugiej stronie mówiono do nas w Hindi. Na prośbę o
komunikację po angielsku, bo niestety nie rozumiemy, odkładano w panice
słuchawkę. Z internetem taka zabawa trwała trzy tygodnie. Teraz czekam aż
przyjdzie Brian, pan od napraw w mieszkaniu. Właściwie to miał wszystko
załatwić w pierwszym tygodniu grudnia...
A co
nowego nam się udało w tym tygodniu?
Kupiliśmy
kwiaty na taras: cztery palmy, dwie bougenville, daktylowca i ixorę. Jeszcze
żyją, choć wczoraj osobiście je podlewałam! Wiem jak się nazywają tylko dlatego, że mam to napisane na paragonie.
Nabyliśmy
rakietę na komary. Ona je razi prądem i spala! A ile jest przy tym huku! Grunt,
że działa – przynajmniej raz dziennie spopielamy komara. Ma punktową latareczkę mini i drugą, tradycyjnej wielkości. Żaden komar się nie ukryje! Poza tym, ładuje się ją wtykając bezpośrednio do gniazdka.
Niech nikt nie da się oszukać! To nie jest rakieta do tenisa! |
Zainstalowaliśmy
nową moskitierę. Pod starą, trzy dni z rzędu budziliśmy się w środku nocy pogryzieni
i wściekli. Uszczelniałam ją na wszelkie możliwe sposoby, ale nic nie
działało. Już zaczęłam sądzić, że tutejsze komary zmutowały i rozwinęły w sobie
zdolność teleportacji. Potem znalazłam wielką dziurę w materiale... Do tej pory
myślałam, że moskitiery wyglądają tak pięknie i romantycznie. Owszem ale tylko
wtedy, kiedy pełnią funkcję ozdobną i wiszą swobodnie poruszane przez wiatr.
Jeżeli mają być praktyczne i szczelne, to po pierwsze nie wyglądają już tak
efektownie, wetknięte od dołu pod materac. Po drugie, problemem jest np. odłożenie
książki przed snem czy zgaszenie światła. Po trzecie, wchodzenie i wychodzenie to
jest prawdziwy koszmar.
W
środę wieczorem natomiast, na tarasie znaleźliśmy martwego gołębia. Był bardzo martwy –
nie miał głowy. Coś go upuściło albo zderzył się z dużą prędkością z barierką.
Rano, kiedy wstaliśmy ze zwłokami rozprawiały się kruki. Kiedy wyjrzeliśmy tam
drugi raz, po śniadaniu, truchło zniknęło. Bardzo mnie to ucieszyło. Nic nie
ginie w przyrodzie... Zdjęć nie robiłam, z szacunku dla zmarłego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz