piątek, 9 stycznia 2015

Czekanie - podsumowanie tygodnia

Mam wrażenie, że Hindusi dużą część życia spędzają na czekaniu... I nikt się nie spieszy...

Gdzieś w drodze do South Mumbai
Czeka się w na ulicach w korkach. Trąbienie nie jest wcale wyrazem zniecierpliwienia. Jest to rodzaj komunikatu: jestem za tobą i ostrzegam cię, gdybyś przypadkiem mnie nie widział. No dobrze nie jest tak sielsko! Złoszczą się na siebie, krzyczą, machają rękoma, a czasami nawet pobiją. Czas dojazdu nie jest to mierzony w kilometrach, tylko minutach, godzinach... Biuro mojego męża położone jest 6 km. od mieszkania. Rano dojazd zajmuje mu 30 minut, powrót wieczorem półtorej godziny.

 Na rikszach i samochodach, z tyłu, często mocowane są tabliczki "Drive safe"
 albo "Keep distance", czyli po polsku "Jedź ostrożnie" i "Zachowaj odstęp".
Odbieram je jako przejaw indyjskiego poczucia humoru.

Kolejny przejaw drogowego poczucia humoru - europejsko-indyjska
tablica rejestracyjna.
Czeka się w sklepach. Ze względu na kolejki. Ale nie ich długość, tylko skrajną nieefektywność systemu. Kasjer wyjmie nie za szybko z koszyka każdy produkt pojedynczo i go obejrzy. Nabije kod. Odłoży z boku. Po skasowaniu wszystkich towarów zaczynie je pakować do torby. Dopiero wtedy klient wyciągnie kartę płatniczą i zapłaci. Potem kupujący dokładnie przeczyta paragon i zdenerwowany zacznie szukać karty płatniczej, bo będzie pewny, że kasjer mu jej nie oddał. Zrobi małą awanturę, ale wszystko skończy się dobrze, bo znajdzie ją u siebie w portfelu. Potem pan ochroniarz, przy wyjściu, poprosi każdego o okazanie paragonu, sprawdzi zgodność jego treści z zawartością torby i przybije pieczątkę. I wszyscy pozostali w kolejce ten system przyjmą. Nikt nikogo nie pogania, każdy grzecznie czeka...

Czeka również Krishna, kiedy odwiezie mojego Męża na 9 rano do pracy, aż do 19 wieczorem, kiedy Mąż zazwyczaj wychodzi z biura. Czasami, mniej więcej dwa razy w tygodniu, Krishna jedzie ze mną na większe zakupy. A co robi w pozostałym czasie? Czeka i jest do dyspozycji... Taka praca.

Czekają dozorcy. Każdy z porządniejszych budynków mieszkalnych, a także sklepy i restauracje mają swoją ochronę. Mam na myśli panów w uniformach, siedzących na plastikowych krzesełkach przed wejściami i kontrolujących kto wchodzi do budynku. Czy jest to potrzebne? Nie wiem. Skuteczne? Trudno mi powiedzieć, ale raczej bym wątpiła. Zakres obowiązków – otwieranie bramy, gdy wjeżdża samochód, mówienie dzień dobry i patrzenie na drzwi wejściowe...

Ochroniarz przy Linking Road
Czekamy i my...

Czekamy na nasze rzeczy. Dopłynęły szczęśliwie 28 grudnia na Rio Blanco do portu w Mumbaju. I tam utknęły! A dlaczego? Okazało się, że port przyjmuje więcej ładunków niż jest w stanie obsłużyć. W związku z tym odbiór towarów trwa bardzo długo, bo pracownicy nie są w stanie nic szybko w tym bałaganie odnaleźć. Kontenerów do odbioru jest tak dużo, że tworzą się korki na drogach dojazdowych do portu. Kierowcy, którzy staną na tak zablokowanej drodze tracą czas. A czas to pieniądz! Nikt więc nie chce jeździć do portu po odbiór ładunków. A do portu przypływają nowe statki, których kapitanowie za nic mają problem portu, i po prostu wyładowują nowe towary. Błędne koło się zamyka. Dostaliśmy niepokojącego maila: „szacowane jest, że do marca sytuacja może się pogorszyć”. Tylko nie wiem do końca jak to rozumieć... A może po prostu mój mózg nie chce przyjąć tego aluzyjnego komunikatu... W tych okolicznościach przewidziane 15 dni roboczych na kontrolę w urzędzie celnym nie wydaje się już takie straszne.

Czekamy na konto bankowe. Mieliśmy podpisać umowę z bankiem w pierwszym tygodniu grudnia. Potem okazało się, że jeszcze tylko potrzebujemy potwierdzenia rejestracji w FRRO (urząd do spraw obcokrajowców) i już możemy umawiać termin. Następnie wypłynęło, że tak właściwie to musimy mieć jeszcze nadany numer identyfikacji podatkowej. Termin 21 dni roboczych! Wczoraj Mąż wrócił w informacją, że otrzymaliśmy potwierdzenie wystąpienia z wnioskiem o nadanie tutejszego NIP’u i z tym dokumentem, w przyszłym tygodniu, powinno się udać założyć konto. Ach zapomniałam wspomnieć! Brak konta oznacza brak pensji w indyjskich rupiach! Rachunki niemieckiego Post Banku nie są obsługiwane przez indyjskie banki. Co za tym idzie – bankomaty nie wypłacają z nich pieniędzy. Bardzo pozytywnie zaskoczył mnie natomiast polski ING – tym, że działa. Ale żeby nie było tak kolorowo: limit wypłaty jednorazowej - 10.000 rupii (INR), limit wypłat jednorazowych z bankomatu – trzy dziennie. A 10.000 INR to około 500 PLN. Naprawdę trzeba się tu namęczyć, jeżeli potrzebna jest większa kwota...

Czekamy, kiedy chcemy coś załatwić i ktoś ma oddzwonić. Kiedy wreszcie odbieraliśmy wyczekiwany telefon, po drugiej stronie mówiono do nas w Hindi. Na prośbę o komunikację po angielsku, bo niestety nie rozumiemy, odkładano w panice słuchawkę. Z internetem taka zabawa trwała trzy tygodnie. Teraz czekam aż przyjdzie Brian, pan od napraw w mieszkaniu. Właściwie to miał wszystko załatwić w pierwszym tygodniu grudnia... 

A co nowego nam się udało w tym tygodniu?

Kupiliśmy kwiaty na taras: cztery palmy, dwie bougenville, daktylowca i ixorę. Jeszcze żyją, choć wczoraj osobiście je podlewałam! Wiem jak się nazywają tylko dlatego, że mam to napisane na paragonie.

Bougenvilla
Phoenix Palm, czyli Daktylowiec
Ixora
Areca Palm

Nabyliśmy rakietę na komary. Ona je razi prądem i spala! A ile jest przy tym huku! Grunt, że działa – przynajmniej raz dziennie spopielamy komara. Ma punktową latareczkę mini i drugą, tradycyjnej wielkości. Żaden komar się nie ukryje! Poza tym, ładuje się ją wtykając bezpośrednio do gniazdka.

Niech nikt nie da się oszukać! To nie jest rakieta
do tenisa!
Poszłam pierwszy raz sama na nasz bazar! I kupiłam owoce! Cztery banany, dwie pomarańcze oraz granata. Umyłam wszystko zgodnie ze sztuką, w filtrowanej wodzie i obrałam. Było przepyszne! Ciągle żyjemy! Sraczki też nie było. Spodziewałam się, że sprzedawca na bazarze, który widzi mnie pierwszy raz, sprzeda mi owoce po dużo wyższej cenie. A nie umiem i nie lubię się targować! Pogadałam po fakcie z Saraswati i okazało się, że wcale nie przepłaciłam, a cena była zupełnie normalna. Pozytywnie zaskoczona uczciwością sprzedawcy na pewno tam wrócę.


Granat, pomarańcza i banany miniaturki

Zainstalowaliśmy nową moskitierę. Pod starą, trzy dni z rzędu budziliśmy się w środku nocy pogryzieni i wściekli. Uszczelniałam ją na wszelkie możliwe sposoby, ale nic nie działało. Już zaczęłam sądzić, że tutejsze komary zmutowały i rozwinęły w sobie zdolność teleportacji. Potem znalazłam wielką dziurę w materiale... Do tej pory myślałam, że moskitiery wyglądają tak pięknie i romantycznie. Owszem ale tylko wtedy, kiedy pełnią funkcję ozdobną i wiszą swobodnie poruszane przez wiatr. Jeżeli mają być praktyczne i szczelne, to po pierwsze nie wyglądają już tak efektownie, wetknięte od dołu pod materac. Po drugie, problemem jest np. odłożenie książki przed snem czy zgaszenie światła. Po trzecie, wchodzenie i wychodzenie to jest prawdziwy koszmar.

W środę wieczorem natomiast, na tarasie znaleźliśmy martwego gołębia. Był bardzo martwy – nie miał głowy. Coś go upuściło albo zderzył się z dużą prędkością z barierką. Rano, kiedy wstaliśmy ze zwłokami rozprawiały się kruki. Kiedy wyjrzeliśmy tam drugi raz, po śniadaniu, truchło zniknęło. Bardzo mnie to ucieszyło. Nic nie ginie w przyrodzie... Zdjęć nie robiłam, z szacunku dla zmarłego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz