Siedzę
sama w hotelu i marznę. I patrzę przez okno na pociągi. I bardzo bym chciała
zobaczyć taki pociąg, pełen ludzi, taki z ludźmi na dachu, z ludźmi
wylewającymi się drzwiami i oknami. Ale nie ma! Wszystkie pociągi takie zamknięte
i puste. Ale trudno, nie dostaje się od losu wszystkiego od razu, a w Indiach
podobno czas płynie inaczej...
Ale
po kolei.
Dolecieliśmy
w sobotę o 23:55. Według rozkładu, bez opóźnień. Lot minął bez komplikacji. No
dobrze – bez poważnych komplikacji. Bo nie jest to przyjemne, gdy pasażer przed
tobą puszcza bąki. Generalnie nie jestem wrażliwa na zapachy, ale w małym
pomieszczeniu, przez 8 godzin – to dla mnie zbyt wiele. I nie ma znaczenia, że
cichacze. Nie pomagało nawet wąchanie czekolady.
Mumbaj
powitał nas temperaturą 27 st. C. Bardzo przyjemnie, zwłaszcza, że po długich
lotach jestem zazwyczaj bardzo zmarznięta.
Tutejsze
lotnisko nie przestaje mnie zaskakiwać, choć muszę przyznać, że jest przepiękne
– wielkie, jasne i błyszczące. Najpierw kilometry korytarzy. Korytarzy pełnych
ludzi z obsługi, którzy niewiele robią – głównie patrzą na podróżnych i się
uśmiechają. Jedna pani przeciera szmatką siedzenia, druga barierki, trzecia
wskazuje wolną toaletę, czwarta podaje z podajnika papier do wytarcia rąk. Jeden
urzędnik odbiera formularz wjazdowy i wbija pieczątkę, drugi sprawdza, czy każdy
ma w paszporcie niniejszą pieczątkę. Trzeci przyjmuje deklaracje celne – nie on
nie czyta tych deklaracji, on tylko zbiera karteczki i składa je w kupkę. Takie
drobne zadania, sztucznie tworzone miejsca pracy, które dają utrzymanie całym
rodzinom.
Spodziewaliśmy
się dokładnej kontroli celnej. Nie ma się czemu dziwić – wprowadzamy się do
Indii, podróżujemy z 7 walizkami i wwozimy nasz cały majątek. Po analizie
indyjskich przepisów, z których nic nie wynika, przygotowani byliśmy na
wielogodzinne spotkanie z urzędnikiem. Nie powiem, żebyśmy mieli na nie ochotę
– raczej ta część podróży budziła w nas duże obawy. Tymczasem, udało się wszystko
załatwić w 5 minut.
Czy
wwozimy twardą walutę powyżej 5.000 USD? Nie. Czy wwozimy indyjskie rupie? Nie.
Wwozimy biżuterię, srebrną i złotą oraz sprzęt elektroniczny na własny użytek.
Czy biżuteria i sprzęt są używane? Tak. Nie ma problemu – witamy w Indiach!
Po
tak efektywnie przeprowadzonej kontroli, z uśmiechami na ustach, zapakowaliśmy
się do dwóch taksówek i pojechaliśmy odpocząć. Wszystko przebiegło zgodnie z
planem. Aż sami jesteśmy tym faktem zdziwieni. Do tej pory, zarejestrowaliśmy
tylko jedną stratę w postaci zniszczonej walizki - zresztą zniszczyłam ją sama.
Niesamowite! Aż mi się nieskromnie pytanie nasuwa, czy tak dobrze to
zaplanowaliśmy, czy po prostu mieliśmy tyle szczęścia?
Teraz
siedzę sama w pokoju i marznę. Mój mąż jest w pracy, a ja stresuję się jego
pierwszym dniem razem z nim. Siedzę w hotelu, choć bardzo bym chciała być już w
naszym mieszkaniu, coś organizować, urządzać. Niestety nie udało się wczoraj
podpisać dokumentów i załatwić wszystkich spraw związanych z przekazaniem
kluczy. Planujemy się dziś wprowadzić. Ale firma zarezerwowała nam hotel do
środy, podobno tak na wszelki wypadek. Jednak przeczucie mi podpowiada, że w
Indiach nic nie dzieje się bez przyczyny i ten bufor ma jakiś powód. A dlaczego
marznę? Ano marznę, bo w Indiach „zimno” jest równoznaczne z „ekskluzywnie”. I
choć próbuję podnieść temperaturę w pokoju, to obsługa uparcie i
niepostrzeżenie, przy każdej wizycie, przestawia klimatyzację na 18,5 stopnia. Nie
umiem się na nich złościć – wiem, że w ich opinii robią dla mnie jak najlepiej.
Mogę się tylko uśmiechnąć i rozpocząć proces podgrzewania od początku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz