Dziś
mija tydzień, od kiedy przeprowadziliśmy się do naszego mieszkania – czas na
odświeżenie kilku tematów.
Po
pierwsze, Rio Blanco ma się dobrze. Stoi w porcie w Cagliari na Sardynii. A
dlaczego o tym wspominam – ano dlatego, że są tam wszystkie moje bardziej
eleganckie ubrania, tymczasem wczoraj otrzymaliśmy dwa zaproszenia. Jedno na ślub w najbliższą niedzielę, a drugie
na chrzest w styczniu. Jestem bardzo ciekawa i mam nadzieję, że uda nam się tam
wybrać. Na razie jesteśmy w trakcie ustalania, jak tam dojechać, co podarować
parze młodej, czy wybierają się tam jeszcze jacyś znajomi Męża i ogólnie co
wypada, a co nie. Możliwe, że będę musiała nabyć indyjski strój szybciej niż
myślałam.
Po
drugie, pociągi, które obserwowałam z okna hotelowego, okazały się być metrem. To
wiele wyjaśnia. A już zaczęłam wierzyć, że są rzeczywiście puste i
uporządkowane. Teraz, z tarasu mam widok na p r a w d z i w e pociągi.
Po
trzecie, pająki były już trzy, małe. Wszystkie nie żyją. Podobno zabicie pająka
sprowadza deszcz, ale tu nie muszę się tym przejmować – w Mumbaju sezon
monsunowy zaczyna się w czerwcu i kończy we wrześniu. Poza nim nie spadnie
nawet kropla deszczu. Zapytałam Saraswati, czy w mieszkaniu jest dużo pająków.
Zdziwiona odpowiedziała, że nigdy żadnego nie widziała. Są więc trzy
możliwości: mam pecha, halucynacje albo dla Hinduski nic poniżej 10 cm i bez
włochatych nóg się nie liczy.
Po czwarte, odwiedził nas orzeł z sąsiedniego balkonu. Nad naszym tarasem, w okolicach godziny 10 rano, kiedy jest jeszcze względnie chłodno, szybowały trzy osobniki. Niemożliwe, pomyślałam, przecież to jastrząb – nie jestem ekspertem, ale przecież między jastrzębiem a orłem jest tak z pół metra różnicy. Stwierdziłam jednak, że nie będę, po tygodniu mieszkania w Indiach, podważała kompetencji miejscowych i trochę na ten temat poszperałam. I dobrze. Okazało się, że orzeł indyjski, zwany także stepowym, nie jest wcale podobny to tego, którego ja znałam. Za Wikipedią: „Nieco mniejszy i jaśniejszy (...), nie ma jasnego podgardla. Upierzenie brązowe, ciemniejsze na skrzydłach i ogonie, jasne na grzbiecie. Ogon poprzecznie prążkowany.” Dla mnie wszystko się zgadza. Jest bardzo płochliwy i niezbyt towarzyski. Siada na klimatyzatorze i cicho popiskuje – jest to dźwięk bardzo inny od tych, wydawanych przez pozostałe ptaki. Od razu wiem, że to on. Co dziwne, nie uciekają przed nim inne ptaki – powiedziałabym wręcz, że go ignorują. Kiedy w zoo w Monachium, na pokazie z ptakami drapieżnymi, podrywał się do lotu orzeł, to wszystkie inne ptaki cichły i się chowały. Pewnie dlatego, że tamten był rzeczywiście ogromny...
Nasze ptaszysko - podejrzewam, że orzeł stepowy |
Po
piąte, kupiliśmy choinkę. I mamy lampki na tarasie. W sobotę pojechaliśmy do
supermarketu. Na wystawie stały cztery modele sztucznych choinek. W sklepie
dostępne były dwa z nich. Pan znalazł tylko jeden. Dłużej nie marudziliśmy i
zapakowaliśmy naszą wymarzoną choinkę do wózka. Podobnie z ozdobami – wzięliśmy kilka bombek i
łańcuchów, względnie pasujących do siebie. Powiedzmy, że z sześciu dostępnych
wzorów wybraliśmy dwa. Ozdoby są plastikowe - na szczęście, bo nasza choinka już raz się przewróciła. Lampek były dwa rodzaje. Na opakowaniach nie było nic napisane. Jedne były białe, a drugie kolorowe. Z każdego rodzaju wzięliśmy po trzy sztuki. W
domu okazało się, że i tak wszystkie świecą przeraźliwie wszystkimi barwami
tęczy – przynajmniej nie grają melodyjki. I co najważniejsze – działają.
Świąteczny balkon naszych sąsiadów |
Wesołych Świąt za granicą |
Przy
wybieraniu choinki i ozdób zaczepiło nas dwóch małych, hinduskich chłopców i z
przejęciem zapytało ślicznym angielskim: Czy wy jesteście z zagranicy? Czy wy
obchodzicie Boże Narodzenie? To życzymy wam Wesołych Świąt! Po krótkiej i bardzo
sympatycznej rozmowie, poszliśmy dalej robić zakupy. Rozdzieliliśmy się przynosząc
do koszyka różne produkty. Ja przeszukiwałam stoisko ze środkami czystości i
kosmetykami. Co chwila nie mogłam czegoś znaleźć. I zawsze, kiedy tylko na
mojej twarzy malowało się zagubienie, podchodziła do mnie bardzo miła pani i mi
pomagała. Raz, drugi, trzeci... – i tym sposobem udało mi się wyczerpać moją
listę zakupową. Kiedy byłam już gotowa i chciałam dołożyć moje zakupy do
pozostałych, okazało się, że nigdzie nie ma ani koszyka, ani mojego Męża. I tu
po raz kolejny musiało się na mojej twarzy namalować zagubienie, bo pani
natychmiast podeszła i zapytała, jak mi może pomóc. Odpowiedziałam, że dziękuję
bardzo, zakupy już skończyłam, szukam jeszcze tylko mojego męża. Na co
usłyszałam – nie ma problemu, poszedł w lewo i skręcił w prawo, w trzecią
alejkę, proszę tam go poszukać. Podziękowałam, poszłam i znalazłam. Śmiechem
wybuchnęłam dopiero jak go zobaczyłam we wskazanym miejscu, miła pani już tego
nie widziała. Mąż też był bardzo wesoły, kiedy tę historię usłyszał. Chyba po prostu wyróżniamy się w tłumie...
Marta gratuluje wygranych pojedynkow z pajakami;) czekam na zdjecie jakiegos powyzej 10 cm;)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że takiego nie zobaczę. No chyba, że w zoo, za szybą...
OdpowiedzUsuń