środa, 10 grudnia 2014

Podsumowanie tygodnia

Dziś mija tydzień, od kiedy przeprowadziliśmy się do naszego mieszkania – czas na odświeżenie kilku tematów.

Po pierwsze, Rio Blanco ma się dobrze. Stoi w porcie w Cagliari na Sardynii. A dlaczego o tym wspominam – ano dlatego, że są tam wszystkie moje bardziej eleganckie ubrania, tymczasem wczoraj otrzymaliśmy dwa zaproszenia. Jedno na ślub w najbliższą niedzielę, a drugie na chrzest w styczniu. Jestem bardzo ciekawa i mam nadzieję, że uda nam się tam wybrać. Na razie jesteśmy w trakcie ustalania, jak tam dojechać, co podarować parze młodej, czy wybierają się tam jeszcze jacyś znajomi Męża i ogólnie co wypada, a co nie. Możliwe, że będę musiała nabyć indyjski strój szybciej niż myślałam.

Po drugie, pociągi, które obserwowałam z okna hotelowego, okazały się być metrem. To wiele wyjaśnia. A już zaczęłam wierzyć, że są rzeczywiście puste i uporządkowane. Teraz, z tarasu mam widok na p r a w d z i w e pociągi.



Po trzecie, pająki były już trzy, małe. Wszystkie nie żyją. Podobno zabicie pająka sprowadza deszcz, ale tu nie muszę się tym przejmować – w Mumbaju sezon monsunowy zaczyna się w czerwcu i kończy we wrześniu. Poza nim nie spadnie nawet kropla deszczu. Zapytałam Saraswati, czy w mieszkaniu jest dużo pająków. Zdziwiona odpowiedziała, że nigdy żadnego nie widziała. Są więc trzy możliwości: mam pecha, halucynacje albo dla Hinduski nic poniżej 10 cm i bez włochatych nóg się nie liczy.

Po czwarte, odwiedził nas orzeł z sąsiedniego balkonu. Nad naszym tarasem, w okolicach godziny 10 rano, kiedy jest jeszcze względnie chłodno, szybowały trzy osobniki. Niemożliwe, pomyślałam, przecież to jastrząb – nie jestem ekspertem, ale przecież między jastrzębiem a orłem jest tak z pół metra różnicy. Stwierdziłam jednak, że nie będę, po tygodniu mieszkania w Indiach, podważała kompetencji miejscowych i trochę na ten temat poszperałam. I dobrze. Okazało się, że orzeł indyjski, zwany także stepowym, nie jest wcale podobny to tego, którego ja znałam. Za Wikipedią: „Nieco mniejszy i jaśniejszy (...), nie ma jasnego podgardla. Upierzenie brązowe, ciemniejsze na skrzydłach i ogonie, jasne na grzbiecie. Ogon poprzecznie prążkowany.” Dla mnie wszystko się zgadza. Jest bardzo płochliwy i niezbyt towarzyski. Siada na klimatyzatorze i cicho popiskuje – jest to dźwięk bardzo inny od tych, wydawanych przez pozostałe ptaki. Od razu wiem, że to on. Co dziwne, nie uciekają przed nim inne ptaki – powiedziałabym wręcz, że go ignorują. Kiedy w zoo w Monachium, na pokazie z ptakami drapieżnymi, podrywał się do lotu orzeł, to wszystkie inne ptaki cichły i się chowały. Pewnie dlatego, że tamten był rzeczywiście ogromny...

Nasze ptaszysko - podejrzewam, że orzeł stepowy



Po piąte, kupiliśmy choinkę. I mamy lampki na tarasie. W sobotę pojechaliśmy do supermarketu. Na wystawie stały cztery modele sztucznych choinek. W sklepie dostępne były dwa z nich. Pan znalazł tylko jeden. Dłużej nie marudziliśmy i zapakowaliśmy naszą wymarzoną choinkę do wózka. Podobnie z ozdobami – wzięliśmy kilka bombek i łańcuchów, względnie pasujących do siebie. Powiedzmy, że z sześciu dostępnych wzorów wybraliśmy dwa. Ozdoby są plastikowe - na szczęście, bo nasza choinka już raz się przewróciła. Lampek były dwa rodzaje. Na opakowaniach nie było nic napisane. Jedne były białe, a drugie kolorowe. Z każdego rodzaju wzięliśmy po trzy sztuki. W domu okazało się, że i tak wszystkie świecą przeraźliwie wszystkimi barwami tęczy – przynajmniej nie grają melodyjki. I co najważniejsze – działają.

Świąteczny balkon naszych sąsiadów

Wesołych Świąt za granicą

 Przy wybieraniu choinki i ozdób zaczepiło nas dwóch małych, hinduskich chłopców i z przejęciem zapytało ślicznym angielskim: Czy wy jesteście z zagranicy? Czy wy obchodzicie Boże Narodzenie? To życzymy wam Wesołych Świąt! Po krótkiej i bardzo sympatycznej rozmowie, poszliśmy dalej robić zakupy. Rozdzieliliśmy się przynosząc do koszyka różne produkty. Ja przeszukiwałam stoisko ze środkami czystości i kosmetykami. Co chwila nie mogłam czegoś znaleźć. I zawsze, kiedy tylko na mojej twarzy malowało się zagubienie, podchodziła do mnie bardzo miła pani i mi pomagała. Raz, drugi, trzeci... – i tym sposobem udało mi się wyczerpać moją listę zakupową. Kiedy byłam już gotowa i chciałam dołożyć moje zakupy do pozostałych, okazało się, że nigdzie nie ma ani koszyka, ani mojego Męża. I tu po raz kolejny musiało się na mojej twarzy namalować zagubienie, bo pani natychmiast podeszła i zapytała, jak mi może pomóc. Odpowiedziałam, że dziękuję bardzo, zakupy już skończyłam, szukam jeszcze tylko mojego męża. Na co usłyszałam – nie ma problemu, poszedł w lewo i skręcił w prawo, w trzecią alejkę, proszę tam go poszukać. Podziękowałam, poszłam i znalazłam. Śmiechem wybuchnęłam dopiero jak go zobaczyłam we wskazanym miejscu, miła pani już tego nie widziała. Mąż też był bardzo wesoły, kiedy tę historię usłyszał. Chyba po prostu wyróżniamy się w tłumie...


Last but not least - przeszłam sama na drugą stronę ulicy. I co może być trudnego w przejściu przez ulicę? Czasami to wyzwanie.

Skrzyżowanie niedaleko naszego domu - godziny szczytu


2 komentarze:

  1. Marta gratuluje wygranych pojedynkow z pajakami;) czekam na zdjecie jakiegos powyzej 10 cm;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam nadzieję, że takiego nie zobaczę. No chyba, że w zoo, za szybą...

    OdpowiedzUsuń