Doczekaliśmy się wczoraj
rejestracji w FRRO. Bardzo nam na niej zależało!
Obowiązkiem cudzoziemca,
posiadającego długoterminową wizę wielokrotnego wjazdu, czyli taką jak nasza,
jest zameldowanie się w Urzędzie ds. Cudzoziemców (FRRO - Foreigner Regional
Registration Offices). Na rejestrację wyznaczony jest termin 14 dni od przyjazdu
– więc ostatecznie mieliśmy nawet jeden dzień rezerwy. Z pomocą specjalnego
pośrednika i firmy Męża udało się, choć powoli już zaczynaliśmy się obawiać. A
jakie było ryzyko? Za stroną polskiego MSZ: „Cudzoziemcy, którzy nie dokonali
meldunku są przy próbie wyjazdu z Indii zawracani z granicy, celem wywiązania
się z nałożonego obowiązku.” Pożar ugaszony. Mamo! Tato! Teraz już na pewno
przyjeżdżamy na święta do Polski!
Zaczęliśmy się stresować
na początku tego tygodnia, bo sprawa się przeciągała. Pierwszy termin w
urzędzie mieliśmy umówiony zaraz na wtorek po przylocie. Potem były kolejne.
Wszystkie musieliśmy anulować, bo zawsze brakowało jakiegoś dokumentu, zawsze
trzeba było coś poprawiać. Jeszcze w środę, w ostatniej chwili Mąż zbierał w
pracy oryginały potrzebnych dokumentów.
Rano pojechaliśmy do FRRO
i spotkaliśmy się z przedstawicielem pośrednika, który pokrótce opowiedział
nam, czego możemy się spodziewać. Dostaliśmy od niego butelkę wody i życzenia
pomyślnego załatwiania sprawy. Przeszliśmy standardowo przez bramkę wykrywającą
metale, minęliśmy pana z kałaszem i podpisaliśmy odbiór wejściówek. Urząd
mieści się na trzech piętrach, z których pierwsze przeznaczone jest tylko dla
obywateli Pakistanu i Bangladeszu, którzy obowiązek meldunkowy muszą wypełnić w
ciągu 24 godzin od przybycia. My wspięliśmy się schodami na trzecie piętro,
wydzielone dla pozostałych obcokrajowców. W bocznym, długim korytarzu, czekali
już ludzie w kolejce. Dla wygody petentów ustawiono wzdłuż ściany, na całej jej
długości, około 30 krzeseł, jedno za drugim. Kiedy ktoś z początku kolejki był
wzywany do urzędnika, wszyscy pozostali przesiadali się płynnie o jedno
krzesełko do przodu. Taka zabawa w gorące krzesło. Jest to wbrew pozorom dobrze
przemyślana strategia, bo tym sposobem krzesła pozostają względnie czyste,
codziennie wycierane przez setki pup. Czyste pomimo unoszącego się pyłu i kurzu
oraz brudzących gołębi, które wlatują odważnie przez otwarte okna. Nawet jedno
gniazdo widziałam. W naszym korytarzyku zainstalowane było też urządzenie do
mierzenia czasu pracy urzędników. Rozlatujący się cud techniki, który
rozpoznawał pracownika poprzez rejestrację linii papilarnych.
Ten, kto dostał się już
przed oblicze urzędnika, mógł wreszcie przedstawić swoje papiery. Tylko ci z
kompletem ważnych dokumentów dostąpili zaszczytu otrzymania numerka, który
uprawniał do udania się do kolejnej poczekalni i spotkania się z kolejnym
urzędnikiem. Nie udało się to pewnemu mnichowi z Tybetu, którego wiza była
przeterminowana i nie miał ze sobą wypełnionego formularza. Kazano mu opuścić
urząd. My szczęśliwie przeszliśmy wstępną weryfikację i czekaliśmy na naszą
kolej.
Druga poczekalnia nie była
już tak ciekawa. W rogu sali stało biurko, przy którym ci, którzy przyszli bez
własnej teczki, mogli ją kupić. Bez papierowej teczki nie było się przyjmowanym
przez drugiego urzędnika. Poza tym rzędy krzesełek, wentylatory i wiatraki oraz
tłum ludzi różnych narodowości – nic nadzwyczajnego. Spotkanie z panią urzędnik
też przebiegło sympatycznie i bez żadnych problemów. Pomijając fakt, że byliśmy
kilkakrotnie wzywani naprzemiennie, po raz kolejny robiono nam zdjęcia oraz
pytano o informacje, które podawaliśmy wcześniej dziesiątki razy, można by
powiedzieć, że rejestracja przebiegła nawet sprawnie. No i zapomniałam
wspomnieć, że cały proces trwał ponad 3 godziny.
I jeszcze pokój dumnie
zwany Restroom’em damskim... Dla Hindusów bardzo ważne jest pojęcie czystości.
Nie używają papieru toaletowego – uważają, że to niehigieniczne. W każdej
toalecie, zaraz obok spłuczki, zamontowany jest wężyk ze spryskiwaczem
przeznaczony do umycia miejsc kluczowych. I tak to się rzeczywiście za każdym
razem odbywa, lewą ręką. Dlatego też, do jedzenia używa się wyłącznie prawej
ręki, a jedzenie lewą uważane jest za niekulturalne. Jednak pojęcie czystości w
mentalności Hindusów ogranicza się do własnego ciała, ewentualnie domu –
a na pewno już nie do przestrzeni publicznej. I tym oto sposobem, podłogi
i ściany są zazwyczaj kompletnie opryskane wodą. Poza tym, w Indiach mieszka
1,2 mld ludzi, z czego większość jest słabo wykształcona i zamieszkuje tereny
wiejskie, bądź przeprowadziła się dopiero ze wsi do miasta. Ubikacja nie jest
powszechnie znana i nie każdy wie jak z niej korzystać. Rząd wprowadza różne
kampanie mające na celu poprawę warunków sanitarnych, ale przy tak ogromnym
zaludnieniu potrzeba dużo czasu na zmiany. Toaleta w urzędzie była czysta,
tylko podtopiona - wężyk do spryskiwacza miał pęknięcie i woda lała się pełnym
strumieniem. Na szczęście udało mi się wejść i wyjść suchą stopą. Należy
pamiętać, że był to urząd dla obcokrajowców, więc i toaleta była bardziej
reprezentacyjna – przynajmniej nic w niej nie mieszkało, i nie mam tu na myśli
gołębi...
Toalety typu toi toi na ulicy niedaleko naszego mieszkania |
POLECAM: http://www.bankier.pl/wiadomosc/Indie-w-dzien-urodzin-Gandhiego-urzednicy-maja-czyscic-toalety-3208767.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz