piątek, 12 grudnia 2014

Rejestracja w FRRO

Budynek FRRO w Mumbaju. Zdjęcie za: GOANEWS DESK, PANAJI 09 MAY 2013. W urzędzie i przed nim zdjęć nie odważyłam się zrobić, zresztą jest to zabronione. Podejrzewam, że gdybym wyciągnęła moją lufę, pan strażnik wyciągnąłby kałasza...


Doczekaliśmy się wczoraj rejestracji w FRRO. Bardzo nam na niej zależało! 

Obowiązkiem cudzoziemca, posiadającego długoterminową wizę wielokrotnego wjazdu, czyli taką jak nasza, jest zameldowanie się w Urzędzie ds. Cudzoziemców (FRRO - Foreigner Regional Registration Offices). Na rejestrację wyznaczony jest termin 14 dni od przyjazdu – więc ostatecznie mieliśmy nawet jeden dzień rezerwy. Z pomocą specjalnego pośrednika i firmy Męża udało się, choć powoli już zaczynaliśmy się obawiać. A jakie było ryzyko? Za stroną polskiego MSZ: „Cudzoziemcy, którzy nie dokonali meldunku są przy próbie wyjazdu z Indii zawracani z granicy, celem wywiązania się z nałożonego obowiązku.” Pożar ugaszony. Mamo! Tato! Teraz już na pewno przyjeżdżamy na święta do Polski!

Zaczęliśmy się stresować na początku tego tygodnia, bo sprawa się przeciągała. Pierwszy termin w urzędzie mieliśmy umówiony zaraz na wtorek po przylocie. Potem były kolejne. Wszystkie musieliśmy anulować, bo zawsze brakowało jakiegoś dokumentu, zawsze trzeba było coś poprawiać. Jeszcze w środę, w ostatniej chwili Mąż zbierał w pracy oryginały potrzebnych dokumentów.

Rano pojechaliśmy do FRRO i spotkaliśmy się z przedstawicielem pośrednika, który pokrótce opowiedział nam, czego możemy się spodziewać. Dostaliśmy od niego butelkę wody i życzenia pomyślnego załatwiania sprawy. Przeszliśmy standardowo przez bramkę wykrywającą metale, minęliśmy pana z kałaszem i podpisaliśmy odbiór wejściówek. Urząd mieści się na trzech piętrach, z których pierwsze przeznaczone jest tylko dla obywateli Pakistanu i Bangladeszu, którzy obowiązek meldunkowy muszą wypełnić w ciągu 24 godzin od przybycia. My wspięliśmy się schodami na trzecie piętro, wydzielone dla pozostałych obcokrajowców. W bocznym, długim korytarzu, czekali już ludzie w kolejce. Dla wygody petentów ustawiono wzdłuż ściany, na całej jej długości, około 30 krzeseł, jedno za drugim. Kiedy ktoś z początku kolejki był wzywany do urzędnika, wszyscy pozostali przesiadali się płynnie o jedno krzesełko do przodu. Taka zabawa w gorące krzesło. Jest to wbrew pozorom dobrze przemyślana strategia, bo tym sposobem krzesła pozostają względnie czyste, codziennie wycierane przez setki pup. Czyste pomimo unoszącego się pyłu i kurzu oraz brudzących gołębi, które wlatują odważnie przez otwarte okna. Nawet jedno gniazdo widziałam. W naszym korytarzyku zainstalowane było też urządzenie do mierzenia czasu pracy urzędników. Rozlatujący się cud techniki, który rozpoznawał pracownika poprzez rejestrację linii papilarnych.

Ten, kto dostał się już przed oblicze urzędnika, mógł wreszcie przedstawić swoje papiery. Tylko ci z kompletem ważnych dokumentów dostąpili zaszczytu otrzymania numerka, który uprawniał do udania się do kolejnej poczekalni i spotkania się z kolejnym urzędnikiem. Nie udało się to pewnemu mnichowi z Tybetu, którego wiza była przeterminowana i nie miał ze sobą wypełnionego formularza. Kazano mu opuścić urząd. My szczęśliwie przeszliśmy wstępną weryfikację i czekaliśmy na naszą kolej.

Druga poczekalnia nie była już tak ciekawa. W rogu sali stało biurko, przy którym ci, którzy przyszli bez własnej teczki, mogli ją kupić. Bez papierowej teczki nie było się przyjmowanym przez drugiego urzędnika. Poza tym rzędy krzesełek, wentylatory i wiatraki oraz tłum ludzi różnych narodowości – nic nadzwyczajnego. Spotkanie z panią urzędnik też przebiegło sympatycznie i bez żadnych problemów. Pomijając fakt, że byliśmy kilkakrotnie wzywani naprzemiennie, po raz kolejny robiono nam zdjęcia oraz pytano o informacje, które podawaliśmy wcześniej dziesiątki razy, można by powiedzieć, że rejestracja przebiegła nawet sprawnie. No i zapomniałam wspomnieć, że cały proces trwał ponad 3 godziny.


I jeszcze pokój dumnie zwany Restroom’em damskim... Dla Hindusów bardzo ważne jest pojęcie czystości. Nie używają papieru toaletowego – uważają, że to niehigieniczne. W każdej toalecie, zaraz obok spłuczki, zamontowany jest wężyk ze spryskiwaczem przeznaczony do umycia miejsc kluczowych. I tak to się rzeczywiście za każdym razem odbywa, lewą ręką. Dlatego też, do jedzenia używa się wyłącznie prawej ręki, a jedzenie lewą uważane jest za niekulturalne. Jednak pojęcie czystości w mentalności Hindusów ogranicza się do własnego ciała, ewentualnie domu –  a na pewno już nie do przestrzeni publicznej. I tym oto sposobem, podłogi i ściany są zazwyczaj kompletnie opryskane wodą. Poza tym, w Indiach mieszka 1,2 mld ludzi, z czego większość jest słabo wykształcona i zamieszkuje tereny wiejskie, bądź przeprowadziła się dopiero ze wsi do miasta. Ubikacja nie jest powszechnie znana i nie każdy wie jak z niej korzystać. Rząd wprowadza różne kampanie mające na celu poprawę warunków sanitarnych, ale przy tak ogromnym zaludnieniu potrzeba dużo czasu na zmiany. Toaleta w urzędzie była czysta, tylko podtopiona - wężyk do spryskiwacza miał pęknięcie i woda lała się pełnym strumieniem. Na szczęście udało mi się wejść i wyjść suchą stopą. Należy pamiętać, że był to urząd dla obcokrajowców, więc i toaleta była bardziej reprezentacyjna – przynajmniej nic w niej nie mieszkało, i nie mam tu na myśli gołębi...

Toalety typu toi toi na ulicy niedaleko naszego mieszkania

POLECAM: http://www.bankier.pl/wiadomosc/Indie-w-dzien-urodzin-Gandhiego-urzednicy-maja-czyscic-toalety-3208767.html



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz