środa, 15 kwietnia 2015

Golden Triangle - Delhi cz.2

Nasz pierwszy dzień w Delhi zakończyliśmy w Lodi Gardens. Jest to ogromny park miejski, na terenie którego znajdują się grobowce z 15. wieku, zawierające szczątki władców z afgańskiej dynastii Lodi. Naturalnie teren ten nie zawsze był zadbanym ogrodem. Wraz z upływem czasu, wokół grobów budowano domy i ostatecznie wykształciły się tam dwie wioski. W okresie panowania brytyjskiego podjęto decyzję o budowie ogrodów. Wysiedlono więc mieszkańców, wioski zrównano z ziemią a zaprojektowania ogrodów podjęła się sama Lady Willington, żona generalnego gubernatora Indii. Park nazwano imieniem projektantki i otwarto w 1936 roku. Po odzyskaniu niepodległości władze zmieniły nazwę na Lodi Gardens, nawiązującą do dziedzictwa historycznego Indii.

Wygląda niepozornie, ale to nasz pierwszy Eukaliptus
w naturalnym środowisku.



Bada Gumbad - 15-wieczny meczet
Wnętrze Bada Gumbad
Sheesh Gumbad - grób nieznanej rodziny z czasów dynastii Lodi


Wnętrze Sheesh Gumbad
Ptaki nad Lodi Gardens

Mury grobu Sikander'a Lodi - drugiego i najbardziej skutecznego sułtana z dynastii.
Władca muzułmański został zapamiętany przez Hindusów głównie jako ten, który
niszczył hinduskie świątynie, by w ich miejsce stawiać meczety. Wpadł również
na pomysł, aby zakazać rytualnych świętych kąpieli i zabronił golenia bród.


Grobowiec Sikander'a Lodi
Wnętrze grobowca

Kolejny dzień zaczęliśmy od zwiedzani Old Delhi (Stare Delhi). 

Jami Masjid to główny meczet starego Delhi i jeden z bardziej znanych meczetów w Indiach. Jego budowę zlecił jeden z władców Wielkich Mogołów w połowie 17. wieku, Shah Jahan. Meczet jest efektem sześciu lat pracy, ponad sześciu tysięcy rzemieślników. Imponująca budowla wykonana jest z czerwonego piaskowca i białego marmuru. Trzy bramy, cztery wieże, dwa czterdziestometrowe minarety, dziedziniec o wymiarach 66 na 75 metrów, na którym może się jednocześnie zgromadzić na modlitwę nawet 25 tysięcy ludzi, korytarz wsparty na 260 kolumnach... Liczby robią wrażenie. Także sam meczet jest niesamowity. Monumentalny, cichy, przestronny, chłodny... Spędziliśmy tam dłuższą chwilę czekając na dogodny moment, aby wejść na minaret - nad nami zbierały się chmury burzowe, a w oddali padał deszcz i błyskało się.

Brama do meczetu
Przed wejściem do meczetu należy zdjąć buty. Pan siedzący na schodach, po prawej,
prowadzi przechowalnię obuwia. Stanowisko po lewej to kramik z okryciami ciała
dla nieprzyzwoicie odzianych turystów. I nie tylko kobiety obrażają majestat miejsca
gołymi ramionami, ale również panowie w krótkich spodniach dostają płachtę materiału
do owinięcia na biodrach. W naszym wypadku długie spodnie i koszule z rękawem
rozwiązały problem, a chusta, którą zawsze noszę w torebce na wszelki wypadek,
sprawiła, że nikt nie miał zastrzeżeń i weszłam we własnym ubraniu. Buty schowaliśmy
po prostu do plecaka. Wejście jest darmowe, obowiązuje tylko opłata za wniesienie
aparatu fotograficznego, 300 rupii od sztuki.
Front meczetu, bo bokach dwa czterdziestometrowe minarety.

Dziedziniec meczetu, ogromny, o wymiarach 66 na 75 metrów, jest w stanie
zmieścić 25 tysięcy modlących się.



Cytując Męża - indyjski kult świętego wentylatora...
  
Korytarz we wnętrzu meczetu. Konstrukcja wsparta na
260 kolumnach pozwala na piękną grę światła.

Kobieta w trakcie modlitwy

Kiedy pogoda się poprawiła wdrapaliśmy się po stromych 120 schodach na sam szczyt minaretu. Wejście na wieżę było szerokości ramion dorosłej osoby. Na górze zakratowane okna, w podłodze niczym niezabezpieczony otwór, tak, że przy odrobinie pecha można bardzo widowiskowo spaść. W związku z centralnie ulokowaną dziurą wejściową, taras widokowy dostosowany był, aby pomieścić maksymalnie 15 osób, a poruszanie się możliwe było dookoła, trzymając się kraty. Widok za to rekompensował wszystko. Zatłoczone ulice, kolorowe domy, bazary – życie miasta jak na dłoni. I na szczycie tego właśnie minaretu dane nam było odkryć, że w Indiach nie tylko zwierzęta posiadają status „Świętych Krów”. Chodzi mianowicie o niektóre kobiety, w wieku słusznym, ale jeszcze sprawne, które już odchowały własne dzieci i w związku z tym przysługuje im w społeczeństwie pewne uprzywilejowanie. I one są tego uprzywilejowania świadome. Generalnie robią więc co chcą, bo i tak nikt im nie zwróci uwagi. Jak dla mnie, to nie obrażając nikogo, zachowują się czasami, jakby mózg wyłączył im już funkcję myślenia i wrócił do wieku dziecięcego. Sytuacji z ich udziałem było kilka. A co takiego się właściwie wydarzyło na szczycie minaretu? Mianowicie, kiedy już cztery gracje się wdrapały, wykoncypowały, że jest tam przecież wystarczająco miejsca by usiąść i odpocząć. Co też uczyniły, radośnie chichocząc. I wcale nie usiadły po turecku, przykurczając nogi! Trzy wyciągnęły je przed siebie na całą długość, a czwarta usiadła na ostatnim stopniu serpentyny schodów. W ten sposób wykorzystały resztę dostępnego miejsca, blokując przy okazji możliwość wyjścia. Tymczasem wchodzący, niezrażeni ściskiem wpychali się dalej na platformę, a na schodach utworzyła się kolejka. Powiem szczerze, że robiło się bardzo nieprzyjemnie – ludzi przybywało, wydostać się stamtąd nie było możliwość, a dziura na środku straszyła. W końcu udało się wydostać rozpychając się za innymi, którzy też chcieli wyjść.

Szczyt minaretu z zakratowanymi oknami - w środku widać ludzi
Stare Delhi - widok z minaretu
Delhi zza krat - widok z minaretu
Kolorowe domki starego Delhi
Ulice starego Delhi, widok z minaretu.
Pamiętacie moją opowieść z poprzedniej części o pewnej pani z Tripadvisora,
która swoje pierwsze kroki w Indiach skierowała na Chandi Chowk?
Prawda, że można się przestraszyć?! Co prawda, powyższe zdjęcie nie
przedstawia samego Chandi Chowk, ale jedną z uliczek w jego pobliżu, ale
poza tym dużej różnicy nie widzę. Chandi Chowk to główna ulica, prowadząca
do bramy Czerwonego Fortu. Tak samo zatłoczona, chaotyczna i nieobliczalna.

Jedna z czterech wież meczetu. Na drugim planie widok na Czerwony Fort.
Fragment murów Czerwonego Fortu - całkowita długość murów otaczających
Fort wynosi prawie 2,5 kilometra. Od strony miasta są one wysokie
na 18, a od strony Jamuny na 33 metry.
Imponująca budowla z piaskowca, która rzuciła nam się w oczy już z minaretu to Red Fort albo jak kto woli Lal Qila. Nazwa jak nazwa, sprowadza się do jednego tłumaczenia - Czerwony Fort. Budowę fortecy rozpoczęto na początku 17. wieku z inicjatywy Shah Jahan’a, władcy Wielkich Mogołów, kiedy zdecydował on o przeniesieniu stolicy państwa z Agry do Delhi. Fort był centrum życia politycznego i kulturalnego przed ponad 200 lat. Obecnie jest również ważnym miejscem dla Hindusów – kiedy w 1947 roku Indie odzyskały niepodległość, to właśnie tu, na murach nad wejściem do Fortu, po raz pierwszy zawieszono oficjalnie flagę narodową. Od tego momentu corocznie, 15 sierpnia, w Dniu Niepodległości, z tego miejsca wciąga się flagę narodową, a Premier Indii wygłasza przemówienie.


Główna brama do Czerwonego Fortu - Lahore Gate. Brama zawdzięcza swoją
nazwę miastu Lahore, w kierunku którego jest zwrócona. Nad wejściem powiewa
flaga Indii, a z podwyższenia Premier Indii wygłasza 15 sierpnia przemówienie.
Kolejka do wejścia. Jeżeli chodzi o zwiedzanie Indii, to praktycznie zawsze
obowiązuje tu dyskryminacja. Dyskryminacja cenowa. Turyści zagraniczni płacą za bilet
przeciętnie dwadzieścia albo trzydzieści razy więcej niż zwiedzający Hindusi.
Dla przykładu bilet dla lokalnych kosztuje 10 rupii, a dla turystów z zagranicy 300 rupii.
Segregacji dokonuje najczęściej kasjer, na podstawie rzutu oka, a co za tym idzie
tego co się najbardziej w oczy rzuca, czyli koloru skóry. Największa rozpiętość cenowa
spotkała nas w Agrze, w Taj Mahal - bilet dla lokalnych kosztował 20, a dla
pozostałych 800 rupii. Nie dyskutuję z tymi cenami, zwłaszcza, że jest to uzasadnione
poziomem dochodów. Lekko dyskusyjne są kryteria podziału, ale z drugiej strony
nie wymagajmy od kasjera, aby sprawdzał każdemu wchodzącemu paszport. Zresztą
podział cenowy ma też swoje plusy - oddzielne okienka kasowe i oddzielne wejścia
dla turystów zagranicznych pozwalają uniknąć wielokrotnie zakręcających kolejek.
Chhatta Chowk znaczy tyle co zakryty bazar i jest to rzeczywiście zadaszona uliczka,
położona zaraz za bramą miejską, na której od 17. wieku sprzedawano jedwab,
kamienie szlachetne, biżuterię i inne dobra niezbędne na dworze. Kiedy w 17. wieku
budowano fort, konstrukcja zadaszonego bazaru nie była powszechna. Shah Jahan
podpatrzył ją w Peszewarze i spodobała mu się na tyle, że wprowadził ją do budowanej fortecy.
Naqqar Khana - pawilon, w którym trzy razy dziennie grana była muzyka.
Diwan-i-Aam - sala audiencji publicznych. Hall z czerwonego piaskowca, wsparty
na 60 rzeźbionych kolumnach, na środku którego na tronie siedział cesarz
i udzielał codziennych audiencji.
Kolumny w Diwan-i-Aam

Wnętrze fortu - budynek po prawej to Rang Mahal, czyli prywatne apartamenty
władcy. Budynek po lewej to Diwan-i-Khas, sala audiencji prywatnych.
Rang Mahal, prywatne apartamenty władcy
A czego szuka ten pan? Pod budynkami, przez ich środek, zbudowano kanały
nazwane Strumieniem Raju. W gorące dni zimna woda pełniła rolę klimatyzacji.

Zdobienia Diwan-i-Khas, sali audiencji prywatnych




A wychodząc z fortu, pożegnał nas pies. A jego mina była wymowna...
Rajghat to pomnik Mahatmy Gandhiego. Kilka wieków wcześniej, było to miejsce „Ghat”, czyli schodów prowadzących do poziomu Jamuny, z jednego z historycznych siedmiu miast Delhi – Shahjahanabad’u. Obecnie jest to park, zielony, zaprojektowany i uporządkowany, na środku którego czarny blok marmuru wskazuje miejsce, gdzie w 1948 roku, po zabójstwie Gandhiego, zostały skremowane jego zwłoki. 

Rajghat - widok od strony głównego wejścia
Na środku parku, ogrodzony dookoła jasnymi murami, stoi czarny obelisk.
Wyznacza on miejsce, gdzie po zabójstwie Gandhiego, zostały skremowane
jego zwłoki. Aby wejść do tego obszaru należy zdjąć buty. Przy wejściu znajduje
się szatnia, gdzie można je zostawić na przechowanie. Także my z niej skorzystaliśmy.
Zapytaliśmy ile mamy zapłacić i dostaliśmy odpowiedź, że tyle ile uważamy za 
słuszne. Daliśmy 20 rupii. Kiedy wychodziliśmy, w przechowalni stał inny kasjer 
i poprosił nas jeszcze raz o zapłatę. Powiedzieliśmy mu, że już raz zapłaciliśmy przy
oddawaniu butów i na tym sprawa mogłaby się skończyć. Rozmowę słyszał jednak pewien Hindus. 
Zapytał nas ile zapłaciliśmy i zrobił szatniarzowi karczemną awanturę. Okazało się bowiem, 
że cena za skorzystanie z przechowalni butów wynosi 2 rupie od pary. Z czego wynikało jego oburzenie?
Hindusi są większości sami niezadowoleni z faktu, że bądź co bądź, ale na każdym kroku
próbuje się wykorzystać niewiedzę turysty i coś na nim zarobić. W ich mniemaniu, 
słusznym zresztą, psuje to opinię o Indiach. Chodzi o to, że w pewnym momencie,
zaczyna się zakładać, że każdy spotkany miejscowy próbuje na nas zarobić. A tak nie jest!
Spotkaliśmy ludzi, którzy po prostu bezinteresownie próbowali nam pomóc. My im nie 
uwierzyliśmy, a potem strasznie źle się czuliśmy z tą świadomością.
Poza tym myślę, że dodatkowym elementem, który spowodował wzburzenie u pana, 
który interweniował w naszej sprawie, było miejsce, gdzie sytuacja się wydarzyła.
Próbowaliśmy załagodzić sytuację, mówiąc, że nikt nas o 20 rupii nie prosił i sami 
stwierdziliśmy, że to odpowiednia kwota. Ale pan niewzruszenie argumentował, że
tak nie powinno być. Że jesteśmy w Indiach gośćmi. A w dodatku gośćmi, którzy 
przyjechali odwiedzić Gandhiego! A gości nie powinno się tak traktować...
Nad obeliskiem pali się nieustannie ogień.
Kobiety modlące się na miejscu kremacji Gandhiego.
W parku widzieliśmy również jedną panią, która wykorzystując piękno miejsca 
oddawała się medytacji. Pani była niewątpliwie nietamtejsza. Jasna skóra, jasne włosy, kolorowy 
strój, charakterystyczny dla turystów. Bo jak to Mąż mówi, gdyby był Hindusem
i nie wiedział nic o Europejczykach, Amerykanach i innych jasnoskórych,
to pomyślałby, że wszyscy muszą tam za granicą, w domu, chodzić w dziwnych spodniach. I coś w tym 
jest! W większości turyści w Indiach rzeczywiście odkrywają kolory i nowe kroje,
które ze sposobem ubierania się miejscowych nie mają oczywiście wiele wspólnego.
Wracając jednak do naszej pani - najpierw siedziała długo, na środku zielonego zbocza 
w pozycji kwiatu lotosu...
Potem pojawili się pierwsi Hindusi, którzy się nią zainteresowali. Najpierw tylko
patrzyli, z czasem odważniejsi wyciągnęli telefony komórkowe i zaczęli
robić zdjęcia i nagrywać filmy.
Ludzi przybywało, a niektórzy zajęli nawet dla wygody pozycje siedzące.
Kiedy pani przeszła do pozycji świecy tłumek był już całkiem duży. Fakt, że
była to najlepsza reklama jogi, jaką widziałam. Kobieta zachowała do końca spokój
i niczym nierozproszona dalej wykonywała ćwiczenia. Brak reakcji spowodował
znużenie tłumu, który rozpierzchł się niepostrzeżenie.
Po drugiej stronie ulicy, znajduje się muzeum Gandhiego. Można tam przeczytać o najważniejszych wydarzeniach z jego życia, obejrzeć mnóstwo zdjęć i przedmiotów codziennego użytku, które do niego należały, zobaczyć jak żył... Prawie jak relikwie są tam prezentowane maszynka, którą się ogolił przed śmiercią, grzebień, którym się uczesał, widelec, którym spożył posiłek, okulary, buty itd. Wśród najbardziej wstrząsających rekwizytów, znajdują się kula wyjęta z jego ciała oraz zakrwawione szaty. A czego się dowiedzieliśmy? Gandhi urodził się w 1869 roku w Gudźaracie. Od młodych lat wychowywany był w duchy wzajemnej tolerancji i szacunku dla każdej żywej istoty. W wieku 13 lat, na skutek zaaranżowanego małżeństwa, ożenił się z dziewczynką w tym samym wieku, Kasturbą, z którą doczekał się czterech synów. Kilka lat później, skorzystał z okazji i rozpoczął studia prawnicze w Anglii. Po uzyskaniu dyplomu, wrócił do Indii, ale nie radził sobie zbyt dobrze w zawodzie. Spowodowało to, że był zmuszony przyjąć kontrakt w hinduskiej firmie w Natalu, w Południowej Afryce. Pobyt w Afryce ukształtował Gandhiego. Spotkał się tam z wieloma upokorzeniami. Nakazywano mu między innymi zdejmowanie turbanu przed obliczem sądu, zmianę wagonu w pociągu na ten dla „ludności kolorowej” pomimo posiadania biletu uprawniającego do przejazdu pierwszą klasą, wyrzucano z hoteli, aby znaleźć miejsce dla europejskich podróżnych... Te wydarzenia stały się punktem zwrotnym. Gandhi poczuł rasizm, uprzedzenia i niesprawiedliwość, z którymi walczył później całe swoje życie. I był bez wątpienia nieuleczalnym idealistą... 

Popiersie Gandhiego przy wejściu do muzeum
W gablotce znajdują się zakrwawione szaty oraz kula wyjęta z ciała Gandhiego.
"Jedna z kul, które zabrały Bapu spośród nas." Bapu to jeden z przydomków Gandhiego.
Oznacza - ojciec.
W muzeum znajduje się również gablotka z kartkami jubileuszowymi, monetami
i innymi akcesoriami z całego świata, upamiętniającymi Gandhiego.
Na zdjęciu kartka pocztowa z Polski, upamiętniająca jego urodziny.
c.d.n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz