Długo
żadnego posta nie wyprodukowałam, ale i dużo się działo...
W niedzielę
wróciliśmy z naszej tygodniowej wyprawy po Indiach. Przed wyjazdem przeziębiłam się i robiłam wszystko, aby się podleczyć. Na podróż mój organizm się zmobilizował,
ale na koniec, już na lotnisku przed wylotem do domu, Mąż zauważył dyskretnie,
że chyba nałożyłam zbyt dużo różu na policzki. Popatrzyłam w lusterko – moje policzki
były gęsto usiane czerwonymi kropkami. Przez następne 24 godziny w panice
obserwowałam, jak kropkami pokrywają się również dekolt i przedramiona, a twarz
przybiera formę czerwonej maski. Rozważyłam wszystkie możliwości, od alergii na
słonie, aż po dengę. Lekarz, który przyjechał mnie obejrzeć wcale przerażony
nie był. Zalecił leki przeciwhistaminowe, paracetamol na gorączką i spożywanie
dużej ilości płynów.
Teraz,
już na spokojnie, obserwując wszystkie symptomy, podejrzewam różyczkę. W wieku
30 lat! W dzieciństwie udało mi się przed nią uchować. Co prawda dwa lata temu
odnowiłam szczepienia, ale wszystko możliwe. I z jednej strony cieszę się, że
to tylko różyczka, a nie jakieś tropikalne paskudztwo. Ale z drugiej, różyczka
w Indiach – to takie prozaiczne!
Nasza
wyprawa po Indiach objęła miasta leżące na krańcach tzw. Złotego Trójkąta
(Golden Triangle): Delhi, Agrę i Jaipur. Było wszystko: monumentalne zabytki,
ciekawi ludzie, jazda pociągiem, komary, węże, małpy, wielbłądy i słonie. Zapraszam na
sprawozdanie z ostatniego tygodnia. W odcinkach. A zdjęć na pewno nie
zabraknie.
![]() |
Delhi, Agra i Jaipur - krańce indyjskiego Golden Triangle |
Zrobiliśmy
wszystko co w naszej mocy, aby nie spóźnić się w sobotę rano na samolot do
Delhi. Na nic się to jednak nie zdało – w samolocie stwierdzono usterkę i nie
odleciał. Liniom lotniczym udało się sprawę szybko załatwić – pokombinowali,
pozamieniali i w efekcie byliśmy w Delhi z tylko półtoragodzinnym opóźnieniem.
Ale to, czego byliśmy świadkami na lotnisku w Mumbaju, pozostanie w naszej
pamięci na długo. Kiedy ludzie dowiedzieli się o opóźnieniu, zgromadzili się
tłocznie przy bramce, otaczając szczelnie, próbujących zaradzić sytuacji
pracowników lotniska. Aż się bałam że do linczu dojdzie! Nikt nie posunął się
jednak dalej niż do wykrzykiwania swoich autorskich, niewątpliwie odkrywczych,
pomysłów na rozwiązanie sytuacji. Natomiast tekstów, jakie padały, nie
powstydziły się nawet najlepszy kabaret absurdu.
Obsługa:
Proszę się nie martwić! Następny samolot wyląduje o 8:20 (jest 8:10), pół
godziny potrwają procedury i o 8:50 będą mogli Państwo odlecieć.
Głos z tłumu: To
kłamstwo! Według planu samolot ma lądować o 8:35!
Obsługa:
Tak, ale estymujemy, że wyląduje wcześniej, o 8:20.
Głos z tłumu:
Żądamy podania nam rzeczywistego czasu lądowania samolotu, a nie estymowanego!
Głos z tłumu: Chcemy
zadośćuczynienia! Chcemy na pokładzie darmowych kanapek i napojów!
Obsługa:
Samolot właśnie wylądował (wskazuje palcem przez przeszkloną szybą na lądujący
samolot). Za pół godziny odleci do Delhi. Proszę ustawić się pod bramką numer 5
(teatrzyk odbywał się pod bramką numer 4).
Głos z tłumu: To
kłamstwo! Nie wierzcie im! Skąd mamy wiedzieć, że to ten samolot!?
Głos z tłumu: Chcemy
darmowych kanapek! Żądamy rozmowy z menagerem!
Obsługa:
Proszę spojrzeć, samolot już podpinają pod rękaw. Proszę przejść do bramki
numer 5. Ja jestem menagerem. Ze mną może pan rozmawiać.
Głos z tłumu:
Menagerem?! I kanapek nie może dać?! Ludzie! Zamówmy wszyscy kanapki na
pokładzie i nie płaćmy za nie!
Głos z tłumu: Nigdzie
się stąd nie ruszymy dopóki nie dostaniemy oficjalnego potwierdzenia, że mamy
przejść do bramki numer 5!
Głos z tłumu: Nie!
Niczego nie ogłaszajcie, dopóki nie będziecie absolutnie pewni, że to ten samolot!
Ostatecznie
wszyscy pieniacze dołączyli do kolejki, w której zdążyli się już ustawić ci
bardziej ufni. Odprawa odbyła się z bramki numer 5, a na pokładzie nikt nie
próbował wymigać się od płacenia za kanapki. A tego się właśnie najbardziej obawialiśmy.
Że nasz i tak już opóźniony samolot będzie miał międzylądowanie, aby pozbyć się
z pokładu tych żądających kanapkowej rekompensaty.
Delhi - widok z lotu ptaka |
Wijąca się Jamuna |
Delhi
to drugie pod względem liczby mieszkańców miasto Indii. Pierwszy jest oczywiście Mumbaj. Prawdziwa metropolia –
wielki węzeł komunikacyjny, ośrodek przemysłu, miasto uniwersyteckie. Z tego
też powodu, podobnie jak Mumbaj, musi zmierzyć się z typowymi problemami aglomeracji
trzeciego świata – przeludnieniem, brudem i zapewnieniem bezpieczeństwa. I
muszę powiedzieć, że wydaje się radzić sobie z nimi całkiem dobrze! Na pewno lepiej niż Mumbaj! Oczywiście,
należy pamiętać, że miasto ma pełnić funkcję reprezentacyjną. Jest przecież
wizytówką Indii. Na pewno więc władze ponoszą wysokie koszty, aby przynajmniej
zachować pozory. Delhi jest uporządkowane, czyste, oczywiście według indyjskich
standardów oraz relatywnie spokojne i ciche. Mnóstwo tam parków i zieleni.
Drogi są szerokie, chodniki gładkie, studzienki kanalizacyjne zasłonięte a
światła drogowe nie są fikcją. I piesi korzystają z przejść dla pieszych! Delhi
jest też puste. Nie ma ludzi żyjących na ulicach i żebrzących na światłach. Podejrzewam,
że Delhi ma nad Mumbajem, wciśniętym w cypel na morzu, jedną podstawową
przewagę – ilość miejsca na przedmieściach, gdzie można wypchnąć to wszystko, co
mogłoby popsuć wizerunek miasta.
Wszystko
to co napisałam nie odnosi się oczywiście do ekstremalnie zatłoczonej starówki
i tamtejszych bazarów – takie Indie są poza wszelką klasyfikacją! Są to również
najciekawsze Indie. Old Delhi nie różniło się tak bardzo od
tego co widzieliśmy w Mumbaju. Ale potrafię zrozumieć przerażenie pewnej Brytyjki,
która opisywała swoje wrażenia na Tripadvisorze. Przyleciała z Europy do Indii
po raz pierwszy, zostawiła w hotelu bagaże i kazała się zawieźć na bazar Chandi
Chowk. To co przeżyła, nazwała szokiem kulturowym. A dlaczego? Zrozumiecie
sami, gdy w następnym odcinku wrzucę zdjęcia z tego miejsca.
Jeżeli
chodzi o bezpieczeństwo natomiast, to muszę się przyznać, że pojechałam tam
nastawiona bardzo sceptycznie. I nie chodzi tylko o gwałty w Delhi, o których
mówi cały świat. Przygotowując się do podróży przeczytałam mnóstwo historii turystów
z Delhi o kradzieżach, eve teasing, czyli można powiedzieć w skrócie,
napastowaniu dotykowym, dźwiękowym bądź wzrokowym w przestrzeni publicznej, kieszonkowcach,
oszustwach, natrętnych sprzedawcach...
Sztukę
radzenia sobie ze sprzedawcami i rikszarzami mamy opanowaną. Tłumu staramy się unikać i kiedy czujemy, że wokół nas zaczyna się robić tłoczno, oddalamy się. W kolejkach zawsze proszę Męża, żeby stawał za mną. Wtedy to jego wszyscy macają, a nie mnie. O kilku trikach, jak oszukać turystę, opowiedzieli Mężowi koledzy z pracy, na przykład o podmianie banknotów. Pomogło nam to na lotnisku w Delhi, kiedy przedpłacaliśmy taksówkę. Już widzieliśmy jak magicznym sposobem zamiast 500 rupii, które podaliśmy, w dłoni kasjera znalazło się 100 rupii. Następnie, pan zamiast wydać resztę, przekonywałby nas, że dostał od nas tylko 100 rupii i domagałby się brakującej kwoty. Wiedząc o co chodzi, zareagowaliśmy z wyprzedzeniem i kilka razy głośno wpletliśmy w naszą konwersację zdanie "Daję Ci 500 rupii". Pomogło, banknot 500 rupii niepostrzeżenie wrócił do dłoni kasjera.
Potwornie wkurzały mnie natomiast włóczące się grupki późno nastoletnich młodzieńców, próbujące robić nam
zdjęcia z ukrycia. To jest tak jak ze ściąganiem w szkole – tylko ściągającemu
wydaje się, że nikt nie widzi tego, co on robi. Śmiesznie się patrzy na takich
delikwentów, którzy się kręcą i ustawiają niby przypadkiem, tak aby nas złapać
w kadr. Cóż, taki urok Indii! Ech, a wystarczy zapytać, i wszyscy byliby
szczęśliwsi. A tak to nawet spokojnie w nosie nie można podłubać, bo jeszcze
ktoś zdjęcie zrobi. A gdzie te zdjęcia trafiają, pozostaje dla nas ciągle
tajemnicą. Kiedy kończyły się już moje pokłady cierpliwości albo ktoś zaczynał
robić mi zdjęcia w taki sposób, że musiałabym być głucha i ślepa, aby tego nie
zauważyć, wyciągałam mój aparat i urządzałam sesję naszemu paparazzi.
Czasami miałam ochotę również przemówić do niektórych językiem gestów, ale jak
już wspomniałam, kto wie co się z tymi zdjęciami dzieje.
Do tego oczywiście
wszędzie mnóstwo policji i ochroniarzy. Zazwyczaj schowanych w budkach
strażniczych albo zaczytanych na fotelach. Czy czuję się przekonana, że system działa i otrzymam pomoc w razie potrzeby?
Niekoniecznie, ciągle uważam, że to pozory. Nie zaryzykowaliśmy zwiedzania
Delhi po zmierzchu. A ja w dalszym ciągu nie odważyłabym się na zwiedzanie
Delhi bez obstawy Męża.
Zwiedzanie zaczęliśmy od dzielnicy rządowej. W skrócie, można powiedzieć, że w jej skład wchodzi wzgórze Rasina Hill, na którym stoją najważniejsze budynki rządowe, długa na trzy kilometry, szeroka droga defiladowa - Rajpath, łącząca wzgórze z India Gate oraz okoliczne uliczki z domami polityków.
Instalacja artystyczna przed wejściem do National Gallery of Modern Art (Galeria Sztuki Nowoczesnej). Budynek znajduje się zaraz przy wejściu do parku otaczającego India Gate. |
Brama
Indii (The India Gate) to pomnik zbudowany ku czci 82 tysięcy żołnierzy niepodzielonej
armii brytyjsko-indyjskiej, którzy polegli na frontach I Wojny Światowej. Autorem
projektu był sir Edwin Luytens, który musiał być rzeczywiście dobry w swoim
fachu, gdyż ostatecznie zaprojektował aż 65 powojennych memoriałów w całej
Europie. W 1971 roku, pod bramą dobudowano konstrukcję z czarnego granitu. Budowla
nazywa się Flame of the Immortal Soldier (Płomień Nieśmiertelnego Żołnierza) i symbolizuje Grób Nieznanego Żołnierza.
Jak twierdzi Mąż, maszyna krocząca z Gwiezdnych Wojen... |
India Gate - masywny łuk z czerwonego piaskowca. Widok od strony Rajpath'u. |
Strażnik nad Grobem Nieznanego Żołnierza |
Po obu stronach Rajpath'u ciągną się parki. Widok z parku na India Gate. |
Rajpath - widok w kierunku Rasina Hill. |
Rasina Hill - widok z parku |
Vijay Chowk - Plac Zwycięstwa |
Jedno z dłuższych przejść dla pieszych, jakie widziałam. I udało się nam przez nie bezpiecznie przejść. Przypominam, że ciągle jesteśmy w Indiach. |
Park obok Placu Zwycięstwa, tuż przed wejściem na Rasina Hill. |
Boczne wejście do Północnego Bloku |
Rajpath, widok z Rasina Hill - na pierwszym planie Vijay Chowk (Plac Zwycięstwa), w tle India Gate. |
A na koniec pewna prawda uniwersalna - jak w każdej dzielnicy rządowej, w Indiach też małpy biegają po ulicach...
cdn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz