czwartek, 9 kwietnia 2015

Golden Triangle - Delhi cz.1

Długo żadnego posta nie wyprodukowałam, ale i dużo się działo...

W niedzielę wróciliśmy z naszej tygodniowej wyprawy po Indiach. Przed wyjazdem przeziębiłam się i robiłam wszystko, aby się podleczyć. Na podróż mój organizm się zmobilizował, ale na koniec, już na lotnisku przed wylotem do domu, Mąż zauważył dyskretnie, że chyba nałożyłam zbyt dużo różu na policzki. Popatrzyłam w lusterko – moje policzki były gęsto usiane czerwonymi kropkami. Przez następne 24 godziny w panice obserwowałam, jak kropkami pokrywają się również dekolt i przedramiona, a twarz przybiera formę czerwonej maski. Rozważyłam wszystkie możliwości, od alergii na słonie, aż po dengę. Lekarz, który przyjechał mnie obejrzeć wcale przerażony nie był. Zalecił leki przeciwhistaminowe, paracetamol na gorączką i spożywanie dużej ilości płynów.

Teraz, już na spokojnie, obserwując wszystkie symptomy, podejrzewam różyczkę. W wieku 30 lat! W dzieciństwie udało mi się przed nią uchować. Co prawda dwa lata temu odnowiłam szczepienia, ale wszystko możliwe. I z jednej strony cieszę się, że to tylko różyczka, a nie jakieś tropikalne paskudztwo. Ale z drugiej, różyczka w Indiach – to takie prozaiczne!

Nasza wyprawa po Indiach objęła miasta leżące na krańcach tzw. Złotego Trójkąta (Golden Triangle): Delhi, Agrę i Jaipur. Było wszystko: monumentalne zabytki, ciekawi ludzie, jazda pociągiem, komary, węże, małpy, wielbłądy i słonie. Zapraszam na sprawozdanie z ostatniego tygodnia. W odcinkach. A zdjęć na pewno nie zabraknie.

Delhi, Agra i Jaipur - krańce indyjskiego Golden Triangle

Zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy, aby nie spóźnić się w sobotę rano na samolot do Delhi. Na nic się to jednak nie zdało – w samolocie stwierdzono usterkę i nie odleciał. Liniom lotniczym udało się sprawę szybko załatwić – pokombinowali, pozamieniali i w efekcie byliśmy w Delhi z tylko półtoragodzinnym opóźnieniem. Ale to, czego byliśmy świadkami na lotnisku w Mumbaju, pozostanie w naszej pamięci na długo. Kiedy ludzie dowiedzieli się o opóźnieniu, zgromadzili się tłocznie przy bramce, otaczając szczelnie, próbujących zaradzić sytuacji pracowników lotniska. Aż się bałam że do linczu dojdzie! Nikt nie posunął się jednak dalej niż do wykrzykiwania swoich autorskich, niewątpliwie odkrywczych, pomysłów na rozwiązanie sytuacji. Natomiast tekstów, jakie padały, nie powstydziły się nawet najlepszy kabaret absurdu.

Obsługa: Proszę się nie martwić! Następny samolot wyląduje o 8:20 (jest 8:10), pół godziny potrwają procedury i o 8:50 będą mogli Państwo odlecieć.
Głos z tłumu: To kłamstwo! Według planu samolot ma lądować o 8:35!
Obsługa: Tak, ale estymujemy, że wyląduje wcześniej, o 8:20.
Głos z tłumu: Żądamy podania nam rzeczywistego czasu lądowania samolotu, a nie estymowanego!
Głos z tłumu: Chcemy zadośćuczynienia! Chcemy na pokładzie darmowych kanapek i napojów!
Obsługa: Samolot właśnie wylądował (wskazuje palcem przez przeszkloną szybą na lądujący samolot). Za pół godziny odleci do Delhi. Proszę ustawić się pod bramką numer 5 (teatrzyk odbywał się pod bramką numer 4).
Głos z tłumu: To kłamstwo! Nie wierzcie im! Skąd mamy wiedzieć, że to ten samolot!?
Głos z tłumu: Chcemy darmowych kanapek! Żądamy rozmowy z menagerem!
Obsługa: Proszę spojrzeć, samolot już podpinają pod rękaw. Proszę przejść do bramki numer 5. Ja jestem menagerem. Ze mną może pan rozmawiać.
Głos z tłumu: Menagerem?! I kanapek nie może dać?! Ludzie! Zamówmy wszyscy kanapki na pokładzie i nie płaćmy za nie!
Głos z tłumu: Nigdzie się stąd nie ruszymy dopóki nie dostaniemy oficjalnego potwierdzenia, że mamy przejść do bramki numer 5!
Głos z tłumu: Nie! Niczego nie ogłaszajcie, dopóki nie będziecie absolutnie pewni, że to ten samolot!

Ostatecznie wszyscy pieniacze dołączyli do kolejki, w której zdążyli się już ustawić ci bardziej ufni. Odprawa odbyła się z bramki numer 5, a na pokładzie nikt nie próbował wymigać się od płacenia za kanapki. A tego się właśnie najbardziej obawialiśmy. Że nasz i tak już opóźniony samolot będzie miał międzylądowanie, aby pozbyć się z pokładu tych żądających kanapkowej rekompensaty.

Delhi - widok z lotu ptaka
Wijąca się Jamuna
Lotus Temple (Świątynia Lotosu), występująca pod oficjalną nazwą Baha'i House of Worship,
to miejsce modlitwy i medytacji bahaitów, ruchu religijnego wywodzącego się z Persji. Bahaizm
podkreśla duchową jedność religii świata i dlatego też, we wnętrzu świątyni nie ma symboli
religijnych, a do modlitwy i medytacji zaproszeni są wszyscy, niezależnie od wyznawanej religii.
Świątynia jest również bardzo ciekawa architektonicznie - zbudowana z marmuru, układającego
się w 27 płatków, przypominających kwiat lotosu. 

Delhi to drugie pod względem liczby mieszkańców miasto Indii. Pierwszy jest oczywiście Mumbaj. Prawdziwa metropolia – wielki węzeł komunikacyjny, ośrodek przemysłu, miasto uniwersyteckie. Z tego też powodu, podobnie jak Mumbaj, musi zmierzyć się z typowymi problemami aglomeracji trzeciego świata – przeludnieniem, brudem i zapewnieniem bezpieczeństwa. I muszę powiedzieć, że wydaje się radzić sobie z nimi całkiem dobrze!  Na pewno lepiej niż Mumbaj! Oczywiście, należy pamiętać, że miasto ma pełnić funkcję reprezentacyjną. Jest przecież wizytówką Indii. Na pewno więc władze ponoszą wysokie koszty, aby przynajmniej zachować pozory. Delhi jest uporządkowane, czyste, oczywiście według indyjskich standardów oraz relatywnie spokojne i ciche. Mnóstwo tam parków i zieleni. Drogi są szerokie, chodniki gładkie, studzienki kanalizacyjne zasłonięte a światła drogowe nie są fikcją. I piesi korzystają z przejść dla pieszych! Delhi jest też puste. Nie ma ludzi żyjących na ulicach i żebrzących na światłach. Podejrzewam, że Delhi ma nad Mumbajem, wciśniętym w cypel na morzu, jedną podstawową przewagę – ilość miejsca na przedmieściach, gdzie można wypchnąć to wszystko, co mogłoby popsuć wizerunek miasta.

Wszystko to co napisałam nie odnosi się oczywiście do ekstremalnie zatłoczonej starówki i tamtejszych bazarów – takie Indie są poza wszelką klasyfikacją! Są to również najciekawsze Indie. Old Delhi nie różniło się tak bardzo od tego co widzieliśmy w Mumbaju. Ale potrafię zrozumieć przerażenie pewnej Brytyjki, która opisywała swoje wrażenia na Tripadvisorze. Przyleciała z Europy do Indii po raz pierwszy, zostawiła w hotelu bagaże i kazała się zawieźć na bazar Chandi Chowk. To co przeżyła, nazwała szokiem kulturowym. A dlaczego? Zrozumiecie sami, gdy w następnym odcinku wrzucę zdjęcia z tego miejsca.

Jeżeli chodzi o bezpieczeństwo natomiast, to muszę się przyznać, że pojechałam tam nastawiona bardzo sceptycznie. I nie chodzi tylko o gwałty w Delhi, o których mówi cały świat. Przygotowując się do podróży przeczytałam mnóstwo historii turystów z Delhi o kradzieżach, eve teasing, czyli można powiedzieć w skrócie, napastowaniu dotykowym, dźwiękowym bądź wzrokowym w przestrzeni publicznej, kieszonkowcach, oszustwach, natrętnych sprzedawcach... 

Sztukę radzenia sobie ze sprzedawcami i rikszarzami mamy opanowaną. Tłumu staramy się unikać i kiedy czujemy, że wokół nas zaczyna się robić tłoczno, oddalamy się. W kolejkach zawsze proszę Męża, żeby stawał za mną. Wtedy to jego wszyscy macają, a nie mnie. O kilku trikach, jak oszukać turystę, opowiedzieli Mężowi koledzy z pracy, na przykład o podmianie banknotów. Pomogło nam to na lotnisku w Delhi, kiedy przedpłacaliśmy taksówkę. Już widzieliśmy jak magicznym sposobem zamiast 500 rupii, które podaliśmy, w dłoni kasjera znalazło się 100 rupii. Następnie, pan zamiast wydać resztę, przekonywałby nas, że dostał od nas tylko 100 rupii i domagałby się brakującej kwoty. Wiedząc o co chodzi, zareagowaliśmy z wyprzedzeniem i kilka razy głośno wpletliśmy w naszą konwersację zdanie "Daję Ci 500 rupii". Pomogło, banknot 500 rupii niepostrzeżenie wrócił do dłoni kasjera.

Potwornie wkurzały mnie natomiast włóczące się grupki późno nastoletnich młodzieńców, próbujące robić nam zdjęcia z ukrycia. To jest tak jak ze ściąganiem w szkole – tylko ściągającemu wydaje się, że nikt nie widzi tego, co on robi. Śmiesznie się patrzy na takich delikwentów, którzy się kręcą i ustawiają niby przypadkiem, tak aby nas złapać w kadr. Cóż, taki urok Indii! Ech, a wystarczy zapytać, i wszyscy byliby szczęśliwsi. A tak to nawet spokojnie w nosie nie można podłubać, bo jeszcze ktoś zdjęcie zrobi. A gdzie te zdjęcia trafiają, pozostaje dla nas ciągle tajemnicą. Kiedy kończyły się już moje pokłady cierpliwości albo ktoś zaczynał robić mi zdjęcia w taki sposób, że musiałabym być głucha i ślepa, aby tego nie zauważyć, wyciągałam mój aparat i urządzałam sesję naszemu paparazzi. Czasami miałam ochotę również przemówić do niektórych językiem gestów, ale jak już wspomniałam, kto wie co się z tymi zdjęciami dzieje. 

Do tego oczywiście wszędzie mnóstwo policji i ochroniarzy. Zazwyczaj schowanych w budkach strażniczych albo zaczytanych na fotelach. Czy czuję się przekonana, że system działa i otrzymam pomoc w razie potrzeby? Niekoniecznie, ciągle uważam, że to pozory. Nie zaryzykowaliśmy zwiedzania Delhi po zmierzchu. A ja w dalszym ciągu nie odważyłabym się na zwiedzanie Delhi bez obstawy Męża. 

I jeszcze jedna niezwykle istotna sprawa w temacie bezpieczeństwa. Wyszukałam w internecie, że w Delhi, pod koniec ubiegłego roku, nasiliły się wizyty węży w mieście. Służby ratujące gady, w jednym miesiącu złapały aż 45 węży różnych gatunków. A trzeba wiedzieć, że w Delhi występuje pospolicie 15 gatunków, z których Niemrawiec indyjski (Common krait) i Kobra mają bardzo toksyczny jad. Najbardziej urzekła mnie w tym wszystkim informacja, że jedną z sześciu Kobr złapanych w Delhi, znaleziono w bankomacie. Tak więc trzeba uważać! Aby idąc po pieniądze nie wrócić z wężem w kieszeni. Dosłownie i w przenośni.

Zwiedzanie zaczęliśmy od dzielnicy rządowej. W skrócie, można powiedzieć, że w jej skład wchodzi wzgórze Rasina Hill, na którym stoją najważniejsze budynki rządowe, długa na trzy kilometry, szeroka droga defiladowa - Rajpath, łącząca wzgórze z India Gate oraz okoliczne uliczki z domami polityków. 

Instalacja artystyczna przed wejściem do National Gallery of Modern Art
(Galeria Sztuki Nowoczesnej). Budynek znajduje się zaraz przy wejściu do parku
otaczającego India Gate. 

Brama Indii (The India Gate) to pomnik zbudowany ku czci 82 tysięcy żołnierzy niepodzielonej armii brytyjsko-indyjskiej, którzy polegli na frontach I Wojny Światowej. Autorem projektu był sir Edwin Luytens, który musiał być rzeczywiście dobry w swoim fachu, gdyż ostatecznie zaprojektował aż 65 powojennych memoriałów w całej Europie. W 1971 roku, pod bramą dobudowano konstrukcję z czarnego granitu. Budowla nazywa się Flame of the Immortal Soldier (Płomień Nieśmiertelnego Żołnierza) i symbolizuje Grób Nieznanego Żołnierza.

Jak twierdzi Mąż, maszyna krocząca z Gwiezdnych Wojen...
A bardziej na poważnie - baldachim z czerwonego piaskowca, zbudowany nad
posągiem króla Jerzego V, władcy Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii
oraz ówczesnego Cesarza Indii. Posąg przeniesiono w inne miejsce, a baldachim pozostał.
India Gate - masywny łuk z czerwonego piaskowca.
Widok od strony Rajpath'u.
Napis na szczycie India Gate, upamiętniający żołnierzy poległych na frontach
I Wojny Światowej.
"Zmarłym z indyjskich armii, którzy polegli z honorem we Francji i Flandrii, Mezopotamii i Persji,
Afryce Wschodniej, półwyspie Gallipoli i wszędzie na Bliskim i Dalekim Wschodzie
oraz w uświęconej pamięci także tym, których imiona zostały zapamiętane, a którzy polegli
w Indiach lub na granicy północno-zachodniej podczas Trzeciej Wojny Afgańskiej."
Strażnik nad Grobem Nieznanego Żołnierza
Rajpath - widok w kierunku India Gate. Rajpath znaczy tyle co "Droga królów".
To długa na ponad trzy kilometry, szeroka i zadbana droga, na której odbywają się
defilady i uroczystości państwowe. To tu właśnie corocznie, 26 stycznia, odbywa
się wojskowa parada z okazji Republic Day.
Pamiętacie wielbłądy i akrobacje na motocyklach?!
Po obu stronach Rajpath'u ciągną się parki. Widok z parku na India Gate.
Rajpath - widok w kierunku Rasina Hill.
Rasina Hill - widok z parku

Vijay Chowk - Plac Zwycięstwa
Jedno z dłuższych przejść dla pieszych, jakie widziałam. I udało się nam przez
nie bezpiecznie przejść. Przypominam, że ciągle jesteśmy w Indiach.
Park obok Placu Zwycięstwa, tuż przed wejściem na Rasina Hill. 






Na Rasina Hill, wzdłuż drogi, stoją  symetrycznie dwa budynki, nazywane North
i South Block (Bloki Północny i Południowy). Mieszczą się w nich biura rządowe,
ministerstwa, a także siedziba Premiera Indii. 
Boczne wejście do Północnego Bloku

Brama prowadząca do Rashtrapati Bhavan, oficjalnej siedziby Prezydenta Indii.
Budynek, zaprojektowany skądinąd również przez sir Edwina Lutyens'a, stoi na krańcu
Rasina Hill i jest otoczony ogrodami Mughal Gardens. Są one podobno bardzo piękne,
ale nie dane było nam zweryfikować tego osobiście. Ogrody są zamknięte i udostępniane
dla zwiedzających tylko przez miesiąc w roku.

Rajpath, widok z Rasina Hill - na pierwszym planie Vijay Chowk (Plac Zwycięstwa),
w tle India Gate.

A na koniec pewna prawda uniwersalna - jak w każdej dzielnicy rządowej, w Indiach też małpy biegają po ulicach...





cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz