Jaipur
to stolica Radżastanu w północno-zachodnich Indiach. Miasto powstało na początku
18. wieku, kiedy zdecydowano o przeniesieniu do niego stolicy z pobliskiego Amber
Fortu (o którym więcej potem). W związku z tym, że miasto położone jest na
terenach półpustynnych, a właściwie na krańcu pustyni Thar, temperatury w lecie
sięgają tam nawet 48 °C. My mieliśmy szczęście – było tak lekko powyżej 30 °C,
czyli prawie wiosennie.
Z powodu jednolitej kolorystycznie zabudowy, Jaipur
jest powszechnie nazywany różowym miastem. Ja bym ten kolor nazwała raczej
ceglanym, ewentualnie brudnym różem, ale w żadnym jednak wypadku nie odejmuje to
miastu uroku. Różne są teorie dotyczące tego, dlaczego zdecydowano się właśnie
na ten kolor. Niektórzy mówią, że była to ulubiona barwa Dżai Singha II, założyciela
miasta. Inni twierdzą, że był to ulubiony kolor ulubionego boga Dżai Singha II,
Shivy. Bardziej praktyczne teorie wskazują natomiast, że różowy radzi sobie po
prostu dobrze z odbijaniem promieni słonecznych oraz, że mógł to być kolor
symbolizujący gościnność mieszkańców Jaipuru. Tak na marginesie to nazwy
najciekawszych indyjskich miast kończą się właśnie na „pur”: Jodpur, Udaipur,
Bharatpur, Ranakpur, Dungarpur... I wiele z nich nosi przydomki odkolorowe... Coś
w tym musi być!
Różowe miasto - widok z Hawa Mahal (Pałac Wiatrów). Niebieski też się wplata, ale brudno różowy rzeczywiście zdecydowanie dominuje. |
Do Jaipuru dojechaliśmy z lekkim opóźnieniem. Zanim, po zostawieniu rzeczy w hotelu i lekkim obiedzie, byliśmy gotowi do zwiedzania, była już prawie 15. Na miejscu okazało się, że do większości turystycznych atrakcji na starówce można wejść tylko do godziny 16.30! A dlaczego dowiedzieliśmy się o tym dopiero na miejscu? Nie przygotowaliśmy się?! Próbowaliśmy zgłębić temat wcześniej, ale informacje na różnych stronach internetowych i w przewodnikach były tak rozbieżne, że zdaliśmy się na opatrzność. W efekcie, pierwszego dnia udało nam się wejść tylko do obserwatorium astronomicznego Jantar Mantar i pospacerować uliczkami Jaipuru.
Dżai
Singh II był pasjonatem astronomii. Z jego inicjatywy zbudowano w całych Indiach
pięć obserwatoriów astronomicznych: w Delhi, Ijjain, Mathurze, Varanasi oraz
właśnie w Jaipurze. To ostatnie było największe i jest w dalszym ciągu świetnie
zachowane. Obiekty znajdujące się w Jaipurze, podobno zbudowane w większości przez samego
władcę, choć dla niewtajemniczonych mogą bardziej kojarzyć się z muzeum
sztuki współczesnej, służyły do przewidywania susz i powodzi, zaćmień, tego jak
gorące będzie lato, kiedy przyjdzie monsun i jak długo będzie trwał. Oczywiście obserwatorium świadczyło również typowo indyjskie usługi z zakresu przepowiedni i
stawiania horoskopów.
Ulice Jaipuru są brudne, nie pachną fiołkami i są
pełne swobodnie poruszających się zwierząt. Niezliczonych ilości zwierząt! Krów,
świń, kóz – wszystko zależy czy trafi się do dzielnicy muzułmańskiej czy
hinduskiej. Jestem miastem zachwycona! Kiedy jeszcze moja wiedza o Indiach
pozostawała w kwestii wyobrażeń, to wizualizowałam sobie Indie właśnie w ten
sposób. Z miejsc, które odwiedziliśmy w ciągu ostatnich sześciu miesięcy to właśnie Jaipur stanowi dla mnie kwintesencję Indii. I
chciałabym tam na pewno wrócić, bo czuję niedosyt.
Kolorowy zaułek w Jaipurze |
Lokalny rynek - krowy przeszukujące śmieci. Nie myślcie jednak, że biedne krówki są głodne! Dlaczego? Odpowiedź znajduje się na następnym zdjęciu. |
To jest specjalny punkt, w którym można kupić paszę, ziarna i inne przysmaki dla zwierząt. Widzieliśmy, jak ludzie kupowali i karmili krowy, kozy oraz gołębie. |
Tu świnia z warchlakami. Bardzo ceniła swoją prywatność i gdy tylko zauważyła, że ją podglądamy, schowała się razem z młodymi. Zdjęcie zrobione oczywiście na ulicy! |
Zamyślona koza i ... |
... zaparkowany wielbłąd. |
Spacerując ulicami Jaipuru, chcieliśmy dojść do pewnej świątyni. Świątynia była przeciętna. Park do niej przylegający również – dwie krzyżujące się ścieżki spacerowe i podeschnięte oczka wodne. Ale czekała tam na nas atrakcja w postaci małpiego stada. Dorosłe osobniki były bardzo czujne i bacznie nas obserwowały, ale pozwoliły podejść i przyglądać się zabawie młodych małpek w wodzie. Nie mogłam stamtąd odejść!
Dorosłe małpy, pilnujące bawiących się młodych. |
Małpa w fazie lotu... |
Mówiąc
o ulicznych atrakcjach Jaipuru nie można również zapomnieć o jego bazarach. Jaipur był miastem zaplanowanym.
Budując domy i wydzielając ulice pozostawiono wystarczająco miejsca na place,
gdzie od wieków skupiają się kupcy i rzemieślnicy. Jajpur słynie z pięknych
tkanin, kamieni półszlachetnych i biżuterii, obuwia z wielbłądziej skóry,
olejków zapachowych oraz przypraw. Pełno jest też oczywiście lokalnego badziewia.
Głównie ubrań, takich stylizowanych, przeznaczonych dla turystów. Pamiętacie,
jak raz pisałam, że Mąż twierdzi, że gdyby był Hindusem i nigdy nie był na
zachodzie, to by pomyślał, że tam to wszystkie kobiety muszą chodzić w dziwnych
spodniach? No stało się – ja też takie spodnie turystyczne nabyłam!
Z Jaipuru wróciłam również bogatsza o dwie bransoletki. W przyrodzie siły muszą się równoważyć, tak więc Mąż wrócił uboższy o 1000 rupii (około 50 pln). Ale ile z tym było zabawy! Do sklepu weszliśmy właściwie przypadkiem. Jak już zdecydowałam się na przymierzenie pierwszej, wiedzieliśmy, że nie ma szans, aby sprzedawca wypuścił nas z niczym. Od razu na stole pojawiły się setki bransoletek do przymierzenia. Sprzedawca stał się naszym przyjacielem. Dowiedzieliśmy się jak ma na imię, że jest muzułmaninem i jaka jest jego ulubiona drużyna piłkarska. W międzyczasie poznałam sposób zakładania i zdejmowania bransoletki przez warstwę folii naciągniętą na dłoń. Tylko opatentować! Oglądając jedną z bransoletek zapytałam czy nie jest przypadkiem zrobiona z kości słoniowej. Sprzedawca się na mnie popatrzył i zapytał, a ma być, czy nie? I już wiedziałam, że dalsze pytania nie mają sensu. Wybrałam jedną i z niewzruszoną miną ustaliłam z Mężem, po polsku, że mi się podoba i ma się o nią targować. Mąż był tak dobry w negocjacjach, że zamiast jednej, kupiliśmy dwie, ale teoretycznie za 60% ceny. I wszyscy byli szczęśliwi. Mąż ze swoich umiejętności. Ja z bransoletek. A sprzedawca, bo uczynił nas szczęśliwymi...
Bo
misją sprzedawcy w Indiach nie jest wcale sprzedaż – on chce, aby
ludzie byli szczęśliwi!
A na koniec kilka zdjęć różnych. Tematem wspólnym jest ciągle ulica...
A na koniec kilka zdjęć różnych. Tematem wspólnym jest ciągle ulica...
Układanie piramidy. Zdolny pakowacz podwoi wysokość samochodu... |
A zdolna żona podwoi wysokość skuterka... Na głowie, gdyby jeszcze ktoś nie zauważył... |
Pan był niesamowity. Taki sprzęt i jeszcze wiedza jak to działa... Teraz oboje żałujemy, że nie daliśmy się namówić, aby nam zrobił zdjęcie. |
Uliczny kram z warzywami |
T-shirtowo kolorowo |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz