Na
Holi wszyscy czekają. Już dwa dni wcześniej, ludzie zaczynają zbierać drewno, z
którego przy ulicach, w parkach i na podwórkach układane są stosy. W wigilię Holi,
po zachodzie słońca, zapala się je, a ludzie zebrani wokół nich tańczą i
śpiewają. W dzień Holi zaczyna się prawdziwe szaleństwo. Ludzie posypują się proszkiem
i obrzucają woreczkami z wodą. Radosna zabawa kolorami odbywa się wszędzie, w
domach, na podwórkach i ulicach, przed świątyniami...
My
też bardzo wyczekiwaliśmy Holi. Z ciekawości i żądzy fotograficznej. Poza tym
trudno mi wyobrazić sobie bardziej radosne święto. Ale o co tak właściwie w
Holi chodzi, bo jakoś nie wierzyłam, że całe to szaleństwo dzieje się bez
przyczyny?!
Holi
jest przede wszystkich, bardzo ważnym dla Hindusów, świętem religijnym i
związane są z nim dwie legendy, które wiele wyjaśniają.
Według
pierwszej z nich, nazwa “Holi” pochodzi od imienia Holiki, złej siostry króla
demonów, Hiranyakashipu. Hiranyakashipu był królem Multan i był praktycznie niezniszczalny.
Posiadana moc tak go zaślepiła, że śmiał uważać się za boga i żądał aby czczono
tylko jego. Tymczasem jego syn, Prahlada, odważył się mu sprzeciwić i pozostał
wyznawcą Vishnu. Hiranyakashipu wpadł w szał i próbował ukarać chłopca, ale mu się
to nie udawało. Postanowił wreszcie poprosić o pomoc swoją siostrę, Holikę.
Kobieta podstępem doprowadziła do tego, aby Prahlada usiadł obok niej na stosie
pogrzebowym. Chytry plan zakładał, że Holice, okrytej szalem, który chronił ją
od ognia, nic się stanie, a Prahlad poniesie straszną śmierć w płomieniach. Zadziałał
jednak Vishnu! Kiedy podpalono stos, pojawił się i zabił Hiranyakashipu oraz
sprawił, że magiczny szal ześlizgnął się z Holiki i otulił chłopca, tak że to
jemu nic się nie stało. Ogniska, które płoną w noc przed Holi mają właśnie
przypominać o tym wydarzeniu i symbolizować zwycięstwo dobra nad złem.
Według
innej legendy Krishna, bóstwo będące jednym z wcieleń Vishnu, za swoich
dziecięcych czasów został zatruty mlekiem żeńskiego demona, Putany. Na skutek
tego zdarzenia jego skóra zmieniła kolor i stała się niebieska. Krisha
rozpaczał z tego powodu i był przerażony, że żadna dziewczyna go nie zechce. Zwłaszcza
piękna, jasnoskóra bogini Radha, w której się podkochiwał. Wtedy matka Krishny
doradziła mu, aby zbliżył się do ukochanej i w ramach zabawy wysmarował jej twarz
różnymi kolorami. Nie jestem przekonana, czy taka forma zalotów podziałałaby na
wszystkie kobiety, ale w tym wypadku się udało i młodzi zostali parą. A Holi
obchodzi się co roku, aby upamiętnić kolorowanie twarzy Radhy.
Holi
nie ma stałej daty w kalendarzy gregoriańskim - wypada w lutym albo marcu.
Obchodzi się je w dniu równonocy wiosennej, w dniu pełnego księżyca. Jest to
rozpoczęcie wiosny. Hindusi wierzą, że nadszedł wreszcie czas pożegnać zimę i radować
się wiosennym bogactwem kolorów. Poza tym, na północy Indii, Holi oznacza
również początek nowego roku. Jako, że ostatni, dwunasty miesiąc indyjskiego
księżycowego kalendarza, Falguna, kończy się w dniu pełni księżyca, to palenie
ognisk wypada w ostatni dzień starego roku, a Holi w pierwszy dzień nowego.
Całej
zabawie przyświeca piękna idea. Jest to moment na zażegnanie konfliktów, naprawienie
relacji, zapomnienie i wybaczenie. Każdy może wziąć udział i wszyscy są sobie
równie: dzieci i dorośli, kobiety i mężczyźni, biedni i bogaci... W dwóch
słowach, Holi to festiwal kolorów i miłości!
Tyle
jeżeli chodzi o teorię. A teraz przejdźmy do praktyki!
Nasze
pierwsze Holi zdecydowaliśmy się spędzić na plaży w Juhu. Chcieliśmy, żeby się
dużo działo. Poszliśmy tam z zamiarem pobrudzenia się i zabawy razem z innymi.
Na
ulicach wszyscy świętują. Owszem, ludzie gonią się po plaży i polewają wodą, ale
raczej odbywa się to w gronie znajomych. Od razu po wyjściu z budynku
natrafiliśmy na naszego ochroniarza, który radykalnie zmienił barwy i nie
wydawał się z tego powodu szczęśliwy. Jak najbardziej to rozumiem, nie każdy
musi chcieć się bawić! Nie sądzę również, aby z tytułu Holi przysługiwał mu
dodatkowy mundur. Podejrzewam, że był to efekt zmasowanej akcji dzieci z
naszego budynku, które nie czują przed nim specjalnego respektu. Poza tą sytuacją,
gdzie mogłam także dokonać nadinterpretacji, nie widzieliśmy ani jednego przypadku, gdzie ktoś byłby zmuszony do zabawy. Piszę to w kontraście polskiego
lanego poniedziałku, kiedy to bez samochodu nie można się już przemieszczać
suchą stopą. W Mumbaju widziałam na ulicy czyste kobiety, pary, dzieci,
turystów!
My
bardzo długo pozostaliśmy niepokolorowani. I to pomimo tego, że zaraz po
wyjściu za bramę Mąż, żeby inni nie krępowali się moją czystą koszulą, zrobił
mi czerwonego kleksa na ramieniu. Po drodze na plażę, wszyscy się z nami witali
farbując nam dłonie na różne kolory, życzyli Happy Holi i przyjaźnie machali. Pewna
ekipa próbowała trafić w nas z dachu woreczkami z wodą, ale byliśmy szybsi.
Potem jeszcze kilka razy jakieś dzieciaki trafiły woreczkami po łydkach. Mieli
cela skubani – popularność krykieta procentuje! Woda zawsze była czysta. To
znaczy bez farbek! Pierwsi odważni z proszkiem pojawili się dopiero na plaży. Ale
nikt nas nie zaatakował z zaskoczenia, co, nie powiem, trochę nas rozczarowało. Wszyscy
najpierw pytali czy mogą, a potem dłonią zanurzoną w proszku zostawiali ślady
na obu policzkach i czole. My wyciągaliśmy własny proszek i ozdabialiśmy ich w ten
sam sposób. Na koniec następowało uściśnięcie ręki, albo bardziej spontaniczne
uściski i życzenia Happy Holi. I naprawdę uważam, że można ze spaceru w Holi
wrócić czystym! Przynajmniej w
Mumbaju.
Teraz
trochę o kolorowych proszkach. Mają niesamowite kolory! I są uzyskiwane naturalnie!
Zresztą nie ma się czemu dziwić. Przecież barwniki, to obok przypraw, jeden z
pierwszych towarów eksportowych Indii. Czerwony i pomarańczowy uzyskiwane są przede
wszystkim z drzewa sandałowego i suszonych kwiatów hibiskusa, brązowy z liści
herbaty, purpura z buraków, żółty to zazwyczaj turmeric, znany szerzej jako
kurkuma.
Wszyscy
nas ostrzegali, że proszki nie chcą się zmywać i spierać. Poza tym z proszkami
jest często taki problem, że te z niższej półki mogą zawierać różne chemikalia,
które powodują podrażnienia skóry. Udało mi się kupić dla nas bezpieczne,
naturalne proszki, ale nigdy nie wiadomo, co mają w woreczkach inni. Poczytałam
w internecie, poradziłam się Saraswati i wyciągnęłam własne wnioski. Po
pierwsze, ochrona oczu – tu dobrze sprawdziły się po prostu okulary przeciwsłoneczne.
Po drugie, ochrona skóry i włosów. Uznaliśmy,
że należy założyć na siebie takie ubrania, których nie będzie nam potem szkoda.
Koniecznie długie rękawy i nogawki. Wymyśliłam również, że oboje Mąż i ja,
musimy posmarować się olejem kokosowym, aby proszki nie wniknęły głęboko w skórę i włosy.
Hindusi używają do tego celu również oleju musztardowego, ale ten ma tak
intensywną woń, że trudno sobie z nią poradzić. Zapach lekko przypalonej
kokosanki też zresztą nie należał do najprzyjemniejszych. Zresztą chyba nigdy w życiu nie czułam się bardziej klejąca...
Nie
przewidzieliśmy jednego – naturalnie dostosowana, ciemna skóra Hindusów się nie
opala! W przeciwieństwie do naszej, dodatkowo nadzwyczaj obficie posmarowanej
olejkiem kokosowym. Spaliliśmy sobie czaszki tak, że dziwię się, że nie
słyszałam skwierczenia. Przedziałek, czoło, nos... Ale to nie wszystko, bo
gruba warstwa proszku na policzkach działa jak najlepszy filtr. W związku z tym
po zmyciu barw, okazało się, że pozostała nam na twarzach wzorzysta opalenizna,
jakiej nie powstydziłby się niejeden projektant tkanin. Teraz, kierując się
własnym doświadczeniem, do poradnika jak przetrwać Holi, dopisałabym również, aby
pod warstwą olejku pamiętać o kremie z dużym filtrem!
Mycie
i pranie poszły sprawniej niż przypuszczaliśmy. Mąż domył się właściwie za
pierwszym razem. Mi po pierwszym namaczaniu, pozostały różowe plamy na twarzy, zielone
na brzuchu i brud pod paznokciami we wszystkich kolorach tęczy. Na twarzy barwy
szybko przemieszały się z moją uroczą opalenizną i było mi już wszystko jedno.
Brzuch domyłam po dwóch dniach. Jeżeli chodzi o pranie, proszek do prania nie
zawiódł. Zawiodła nasza inteligencja. Przekonani, że i tak rzeczy są już do wyrzucenia,
upraliśmy wszystko razem, w 90 stopniach, łącznie z brązowymi sztruksami Męża.
Jak łatwo się domyślić, w efekcie przybyło nam w garderobie brązowych ubrań
wszelkiego typu...
A teraz kilka zdjęć - wyjątkowo autorem wszystkich jest Mąż, gdyż nie radziłam sobie z obsługą zapasowego aparatu.
A teraz kilka zdjęć - wyjątkowo autorem wszystkich jest Mąż, gdyż nie radziłam sobie z obsługą zapasowego aparatu.
Nasze proszki - organiczne i bezpieczne |
W drodze na Juhu Beach. Przez cały czas szliśmy w towarzystwie pokolorowanych ludzi. |
Jedni pokolorowani bardziej, inni mniej... |
...wszyscy chcieli, aby robić im zdjęcia. |
Wejście na plażę - przypływ, największy właśnie przy pełnym księżycu, zabrał plażę. |
Ci co wcześniej zaczęli, szybciej skończyli. |
Świętowali wszyscy, niezależnie od wieku. |
Pomalowani ludzie zmywali farby w morzu. Może to jest właśnie sposób, aby barwniki nie wniknęły głęboko w skórę?! |
Panie celebrują święto kolorów swoim strojem. |
Fotograf na plaży w Juhu - kolor idealnie dobrany do kapelusza |
Proszek unoszony przez wiatr |
Wzdłuż plaży pływały statki - na nich również posypywano się proszkiem. |
Ochrona raczej przed słońcem, niż przed proszkiem. Panowie bardzo się wyróżniali w chaotycznej masie ludzi na plaży. |
Psy także świętują Holi |
Plaża była tego dnia bardzo zatłoczona. Nigdy też nie widzieliśmy takiej liczby równocześnie kąpiących się w morzu ludzi. |
Zaangażowany fotograf - jak widać zupełnie niepokolorowany. |
Czy wydarzyło się coś mniej sympatycznego? Właściwie nie, ale też nie prowokowaliśmy okoliczności. Holi jest świętem radosnym i przyjemnym, ale mam wrażenie, że tylko do pewnej godziny. Jest to dzień wolny od pracy i mężczyźni piją wtedy sporo alkoholu. Spożywają również wmieszany w napoje i słodycze Bhang, czyli psychoaktywny wyciąg z konopi. My zebraliśmy się do domu przez 16, ale myślę że do zachodu słońca świętowanie na ulicach jest bezpieczne. Z tych mniej sympatycznych to jeden z panów, w ramach smarowania twarzy proszkiem, stwierdził niespodziewanie, że zrobi mi też różową krechę na ustach. Higienicznie się nie poczułam - prawie widziałam, jak bakterie skaczą mi po ustach i do mnie machają. Poza tym, usłyszałam jeden seksistowski komentarz. Był na tyle sugestywny, że zrozumieliśmy pomimo bariery językowej. Odpowiedź przekazaliśmy w międzynarodowym języku gestów...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz