poniedziałek, 9 marca 2015

W świecie kolorów, czyli Happy Holi

Na Holi wszyscy czekają. Już dwa dni wcześniej, ludzie zaczynają zbierać drewno, z którego przy ulicach, w parkach i na podwórkach układane są stosy. W wigilię Holi, po zachodzie słońca, zapala się je, a ludzie zebrani wokół nich tańczą i śpiewają. W dzień Holi zaczyna się prawdziwe szaleństwo. Ludzie posypują się proszkiem i obrzucają woreczkami z wodą. Radosna zabawa kolorami odbywa się wszędzie, w domach, na podwórkach i ulicach, przed świątyniami...

A potem wszyscy chodzą kolorowi...

Happy Holi!

My też bardzo wyczekiwaliśmy Holi. Z ciekawości i żądzy fotograficznej. Poza tym trudno mi wyobrazić sobie bardziej radosne święto. Ale o co tak właściwie w Holi chodzi, bo jakoś nie wierzyłam, że całe to szaleństwo dzieje się bez przyczyny?!

Holi jest przede wszystkich, bardzo ważnym dla Hindusów, świętem religijnym i związane są z nim dwie legendy, które wiele wyjaśniają.

Według pierwszej z nich, nazwa “Holi” pochodzi od imienia Holiki, złej siostry króla demonów, Hiranyakashipu. Hiranyakashipu był królem Multan i był praktycznie niezniszczalny. Posiadana moc tak go zaślepiła, że śmiał uważać się za boga i żądał aby czczono tylko jego. Tymczasem jego syn, Prahlada, odważył się mu sprzeciwić i pozostał wyznawcą Vishnu. Hiranyakashipu wpadł w szał i próbował ukarać chłopca, ale mu się to nie udawało. Postanowił wreszcie poprosić o pomoc swoją siostrę, Holikę. Kobieta podstępem doprowadziła do tego, aby Prahlada usiadł obok niej na stosie pogrzebowym. Chytry plan zakładał, że Holice, okrytej szalem, który chronił ją od ognia, nic się stanie, a Prahlad poniesie straszną śmierć w płomieniach. Zadziałał jednak Vishnu! Kiedy podpalono stos, pojawił się i zabił Hiranyakashipu oraz sprawił, że magiczny szal ześlizgnął się z Holiki i otulił chłopca, tak że to jemu nic się nie stało. Ogniska, które płoną w noc przed Holi mają właśnie przypominać o tym wydarzeniu i symbolizować zwycięstwo dobra nad złem.

Według innej legendy Krishna, bóstwo będące jednym z wcieleń Vishnu, za swoich dziecięcych czasów został zatruty mlekiem żeńskiego demona, Putany. Na skutek tego zdarzenia jego skóra zmieniła kolor i stała się niebieska. Krisha rozpaczał z tego powodu i był przerażony, że żadna dziewczyna go nie zechce. Zwłaszcza piękna, jasnoskóra bogini Radha, w której się podkochiwał. Wtedy matka Krishny doradziła mu, aby zbliżył się do ukochanej i w ramach zabawy wysmarował jej twarz różnymi kolorami. Nie jestem przekonana, czy taka forma zalotów podziałałaby na wszystkie kobiety, ale w tym wypadku się udało i młodzi zostali parą. A Holi obchodzi się co roku, aby upamiętnić kolorowanie twarzy Radhy.

Holi nie ma stałej daty w kalendarzy gregoriańskim - wypada w lutym albo marcu. Obchodzi się je w dniu równonocy wiosennej, w dniu pełnego księżyca. Jest to rozpoczęcie wiosny. Hindusi wierzą, że nadszedł wreszcie czas pożegnać zimę i radować się wiosennym bogactwem kolorów. Poza tym, na północy Indii, Holi oznacza również początek nowego roku. Jako, że ostatni, dwunasty miesiąc indyjskiego księżycowego kalendarza, Falguna, kończy się w dniu pełni księżyca, to palenie ognisk wypada w ostatni dzień starego roku, a Holi w pierwszy dzień nowego.

Całej zabawie przyświeca piękna idea. Jest to moment na zażegnanie konfliktów, naprawienie relacji, zapomnienie i wybaczenie. Każdy może wziąć udział i wszyscy są sobie równie: dzieci i dorośli, kobiety i mężczyźni, biedni i bogaci... W dwóch słowach, Holi to festiwal kolorów i miłości!

Tyle jeżeli chodzi o teorię. A teraz przejdźmy do praktyki!

Nasze pierwsze Holi zdecydowaliśmy się spędzić na plaży w Juhu. Chcieliśmy, żeby się dużo działo. Poszliśmy tam z zamiarem pobrudzenia się i zabawy razem z innymi.

Na ulicach wszyscy świętują. Owszem, ludzie gonią się po plaży i polewają wodą, ale raczej odbywa się to w gronie znajomych. Od razu po wyjściu z budynku natrafiliśmy na naszego ochroniarza, który radykalnie zmienił barwy i nie wydawał się z tego powodu szczęśliwy. Jak najbardziej to rozumiem, nie każdy musi chcieć się bawić! Nie sądzę również, aby z tytułu Holi przysługiwał mu dodatkowy mundur. Podejrzewam, że był to efekt zmasowanej akcji dzieci z naszego budynku, które nie czują przed nim specjalnego respektu. Poza tą sytuacją, gdzie mogłam także dokonać nadinterpretacji, nie widzieliśmy ani jednego przypadku, gdzie ktoś byłby zmuszony do zabawy. Piszę to w kontraście polskiego lanego poniedziałku, kiedy to bez samochodu nie można się już przemieszczać suchą stopą. W Mumbaju widziałam na ulicy czyste kobiety, pary, dzieci, turystów!

My bardzo długo pozostaliśmy niepokolorowani. I to pomimo tego, że zaraz po wyjściu za bramę Mąż, żeby inni nie krępowali się moją czystą koszulą, zrobił mi czerwonego kleksa na ramieniu. Po drodze na plażę, wszyscy się z nami witali farbując nam dłonie na różne kolory, życzyli Happy Holi i przyjaźnie machali. Pewna ekipa próbowała trafić w nas z dachu woreczkami z wodą, ale byliśmy szybsi. Potem jeszcze kilka razy jakieś dzieciaki trafiły woreczkami po łydkach. Mieli cela skubani – popularność krykieta procentuje! Woda zawsze była czysta. To znaczy bez farbek! Pierwsi odważni z proszkiem pojawili się dopiero na plaży. Ale nikt nas nie zaatakował z zaskoczenia, co, nie powiem, trochę nas rozczarowało. Wszyscy najpierw pytali czy mogą, a potem dłonią zanurzoną w proszku zostawiali ślady na obu policzkach i czole. My wyciągaliśmy własny proszek i ozdabialiśmy ich w ten sam sposób. Na koniec następowało uściśnięcie ręki, albo bardziej spontaniczne uściski i życzenia Happy Holi. I naprawdę uważam, że można ze spaceru w Holi wrócić czystym! Przynajmniej w Mumbaju.

Teraz trochę o kolorowych proszkach. Mają niesamowite kolory! I są uzyskiwane naturalnie! Zresztą nie ma się czemu dziwić. Przecież barwniki, to obok przypraw, jeden z pierwszych towarów eksportowych Indii. Czerwony i pomarańczowy uzyskiwane są przede wszystkim z drzewa sandałowego i suszonych kwiatów hibiskusa, brązowy z liści herbaty, purpura z buraków, żółty to zazwyczaj turmeric, znany szerzej jako kurkuma.

Wszyscy nas ostrzegali, że proszki nie chcą się zmywać i spierać. Poza tym z proszkami jest często taki problem, że te z niższej półki mogą zawierać różne chemikalia, które powodują podrażnienia skóry. Udało mi się kupić dla nas bezpieczne, naturalne proszki, ale nigdy nie wiadomo, co mają w woreczkach inni. Poczytałam w internecie, poradziłam się Saraswati i wyciągnęłam własne wnioski. Po pierwsze, ochrona oczu – tu dobrze sprawdziły się po prostu okulary przeciwsłoneczne. Po drugie, ochrona skóry i włosów.  Uznaliśmy, że należy założyć na siebie takie ubrania, których nie będzie nam potem szkoda. Koniecznie długie rękawy i nogawki. Wymyśliłam również, że oboje Mąż i ja, musimy posmarować się olejem kokosowym, aby proszki nie wniknęły głęboko w skórę i włosy. Hindusi używają do tego celu również oleju musztardowego, ale ten ma tak intensywną woń, że trudno sobie z nią poradzić. Zapach lekko przypalonej kokosanki też zresztą nie należał do najprzyjemniejszych. Zresztą chyba nigdy w życiu nie czułam się bardziej klejąca...

Nie przewidzieliśmy jednego – naturalnie dostosowana, ciemna skóra Hindusów się nie opala! W przeciwieństwie do naszej, dodatkowo nadzwyczaj obficie posmarowanej olejkiem kokosowym. Spaliliśmy sobie czaszki tak, że dziwię się, że nie słyszałam skwierczenia. Przedziałek, czoło, nos... Ale to nie wszystko, bo gruba warstwa proszku na policzkach działa jak najlepszy filtr. W związku z tym po zmyciu barw, okazało się, że pozostała nam na twarzach wzorzysta opalenizna, jakiej nie powstydziłby się niejeden projektant tkanin. Teraz, kierując się własnym doświadczeniem, do poradnika jak przetrwać Holi, dopisałabym również, aby pod warstwą olejku pamiętać o kremie z dużym filtrem!

Mycie i pranie poszły sprawniej niż przypuszczaliśmy. Mąż domył się właściwie za pierwszym razem. Mi po pierwszym namaczaniu, pozostały różowe plamy na twarzy, zielone na brzuchu i brud pod paznokciami we wszystkich kolorach tęczy. Na twarzy barwy szybko przemieszały się z moją uroczą opalenizną i było mi już wszystko jedno. Brzuch domyłam po dwóch dniach. Jeżeli chodzi o pranie, proszek do prania nie zawiódł. Zawiodła nasza inteligencja. Przekonani, że i tak rzeczy są już do wyrzucenia, upraliśmy wszystko razem, w 90 stopniach, łącznie z brązowymi sztruksami Męża. Jak łatwo się domyślić, w efekcie przybyło nam w garderobie brązowych ubrań wszelkiego typu... 

A teraz kilka zdjęć - wyjątkowo autorem wszystkich jest Mąż, gdyż nie radziłam sobie z obsługą zapasowego aparatu.


Nasze proszki - organiczne i bezpieczne
W drodze na Juhu Beach. Przez cały czas szliśmy w towarzystwie pokolorowanych ludzi.
Jedni pokolorowani bardziej, inni mniej...
...wszyscy chcieli, aby robić im zdjęcia.
Wejście na plażę - przypływ, największy właśnie przy pełnym księżycu, zabrał plażę.

Ci co wcześniej zaczęli, szybciej skończyli.
Świętowali wszyscy, niezależnie od wieku.

Pomalowani ludzie zmywali farby w morzu. Może to jest właśnie sposób, aby barwniki
nie wniknęły głęboko w skórę?!
Panie celebrują święto kolorów swoim strojem.
Fotograf na plaży w Juhu - kolor idealnie dobrany do kapelusza
Proszek unoszony przez wiatr
Wzdłuż plaży pływały statki - na nich również posypywano się proszkiem.

Ochrona raczej przed słońcem, niż przed proszkiem. Panowie bardzo się wyróżniali
w chaotycznej masie ludzi na plaży.



Psy także świętują Holi
Plaża była tego dnia bardzo zatłoczona. Nigdy też nie widzieliśmy takiej liczby
równocześnie kąpiących się w morzu ludzi.


Zaangażowany fotograf - jak widać zupełnie niepokolorowany.

Czy wydarzyło się coś mniej sympatycznego? Właściwie nie, ale też nie prowokowaliśmy okoliczności. Holi jest świętem radosnym i przyjemnym, ale mam wrażenie, że tylko do pewnej godziny. Jest to dzień wolny od pracy i mężczyźni piją wtedy sporo alkoholu. Spożywają również wmieszany w napoje i słodycze Bhang, czyli psychoaktywny wyciąg z konopi. My zebraliśmy się do domu przez 16, ale myślę że do zachodu słońca świętowanie na ulicach jest bezpieczne. Z tych mniej sympatycznych to jeden z panów, w ramach smarowania twarzy proszkiem, stwierdził niespodziewanie, że zrobi mi też różową krechę na ustach. Higienicznie się nie poczułam - prawie widziałam, jak bakterie skaczą mi po ustach i do mnie machają. Poza tym, usłyszałam jeden seksistowski komentarz. Był na tyle sugestywny, że zrozumieliśmy pomimo bariery językowej. Odpowiedź przekazaliśmy w międzynarodowym języku gestów...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz